sobota, 23 lutego 2008

Model kariery naukowej (tymczasowy)

Ponieważ kraje anglosaskie dominują obecnie w badaniach naukowych, wielu dyskutantów zgadza sie z opinią, że docelowo należy dążyć do wprowadzenia w Polsce anglosaskiego systemu organizacji nauki oraz badań naukowych.

Takiego systemu nie da sie jednak wprowadzić u nas z dnia na dzień. Jak rozpocząć całościowe zmiany systemu, które wymusiłby większą konkurencyjność oraz efektywność badań?

Proponuję dyskusję na temat wzorcowego model kariery naukowej w okresie przejściowym.

Jako wprowadzenie do dyskusji przedstawiam projekt (który jest wyłącznie mym głosem w dyskusji, a więc nie może być traktowany jako punkt widzenia całej Grupy inicjatywnej Forum).
Proponowany model kariery ma na celu zwiększyć mobilność kadr oraz efektywność badań:

i) studia magisterskie,
ii) studia doktoranckie zakończone obroną doktoratu,
iii) dwuletni kontrakt asystenta (post-doc), koniecznie w innej uczelni (w kraju lub za granicą)
iv) kontraktowe stanowisko adiunkta (assistaint professor), które automatycznie wygasa po 9 latach. W tym czasie adiunkt ma szansę uzyskać ‘habilitacje’ lub równoważne kwalifikacje upoważniające do prowadzenia doktoratów oraz do startu w konkursie o stanowisko profesora,
v) 5 letnie stanowisko profesora nadzwyczajnego (tenure track, associate professor)
vi) etat stały profesora (tenure, full professor).

Wszystkie stanowiska muszą być obsadzane na podstawie otwartych konkursów, w których startować mogą odpowiednio wykwalifikowani kandydaci z kraju lub zagranicy. W regulaminach konkursów powinny znaleźć się następujące zasady:
a) kontraktu asystenta (krótki post-doc) nie można otrzymać w uczelni, na której uzyskano stopień doktora.
b) ubiegając się o kontrakt adiunkta konieczne jest wykazanie się doświadczeniem asystenta (post-doca) z innego ośrodka
c) po uzyskaniu uprawnień habilitacji (lub równoważnych) przed upłynięciem 9 letniego kontraktu adiunkta można kontynuować pracę na stanowisku adiunkta jednocześnie startując w konkursach o stanowisko profesora nadzwyczajnego.
d) rozpisując konkurs o stanowisko profesora dziekan uwzględnia potrzeby dydaktyczne wydziału oraz zakłada tematykę badań prowadzonych przez kandydata. Aby móc przyciągnąć najlepszych kandydatów z innych ośrodków dziekan ma możliwość znacząco różnicować znacząco wysokości płac (w razie potrzeby zwiększając rozpiętość widełek), aby także w nauce dobra praca mogła być dobrze wynagradzana.

Docelowo należy zlikwidować zarówno habilitacje jak i tytuł profesora. Aby w przejściowej fazie reformy systemu utrzymać poziom nadawanych stopni doktora w chwili obecnej proponuje zachować habilitację znacznie upraszczając całą procedurę:
a) Habilitacja polegała na poddaniu oceny dorobku naukowca i przygotowanego autoreferatu poprzez recenzentów zewnętrznych (przy zniesienie kolokwium oraz konieczności przygotowywania rozprawy).
b) Habilitacja umożliwiała naukowcowi
- prowadzenie doktoratów
- startowanie w konkursie o etat profesora nadzwyczajnego.

Kluczową propozycją jest wprowadzenie nieprzedłużalnych kontraktów adiunkta, które sprawią, że każdy kandydat na profesora będzie musiał wygrać (prawdziwy) konkurs o stanowisko profesora. Otwarte konkursy o stanowiska nie będą pozorowane, jeśli dziekanowi z powodów ekonomicznych opłacało się będzie zatrudnianie w swych instytutach najlepszych kandydatów, także z zagranicy.

72 comments:

Malgorzata pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Malgorzata pisze...

mam watpliowsci co do propozycji (iii) dwuletnia asystentura, (iv) max 9 letni adiunkt.
O sukcesie naukowym zakonczonym habilitacja czy jej innym odpowiednikiem decyduja MOZLIWOSCI prowadzenia dzaialalnosci naukowej. Jest to generalnie okres 'ograniczonej' samodzielnosci, czyli o efektach w duzym stopniu decyduje jakosc calego zespolu/szef i przydzielone srodki finansowe/warsztat pracy. W warunkach polskich dolaczmy jeszcze tzw. 'dydaktyczny workload'. Jezeli ten ostatni przekracza 30% czasu pracy to trudno mowic o warunkach do pracy naukowej, a takie sa wlasnie realia polskich uczelni. Ta sprawa wymaga dokonkretyzowania. Za dzialalnosc dydaktyczna winni odpowiadac profesorowie/szefowie grup i na nich winien spoczywac glowny ciezar jej prowadzenia. Niedopuszczalne jest obecne przerzucanie obowiazkow dydaktyczno/wychowawczych na doktorantow/asystentow/adiunktow - tylko odejscie od tego daje szanse mlodym na konkurencyjne dochodzenie do profesury. Wowczas mozna zasadniczo skrocic okres 'adiunkta' - chyba ze ma byc to wstep do zostania wykladowca...
Poza tym jeden post-doc to chyba za malo. Powinny byc raczej conajmniej dwa - wtedy zminimalizuje sie aspekt 'trzymania miejsca' dla 'swoich'.

Dodatkowo z wygraniem konkursu na stanowisko (v) profesora nadzwyczajnego powinien byc zwiazany automatyzm przyznania znaczacych srodkow na stworzenie warsztatu pracy i wlasnego zespolu badawczego - bez tego idea nie ma zadnego sensu, bo adept nie mam mozliwosci wykazania sie czy nadaje sie na stanowisko 'full professor' zwiazane z kierowaniem grupa i umiejetnoscia wykorzystywania srodkow finansowych.

Jarek pisze...

W proponowanym powyżej schemacie nie widzę wyraźnie okreslonej drogi, na której młody naukowiec tworzy własną smaodzielną grupę badawczą? Tymczasem tworzenie dobrych produktywnych grup badawczych z szefami grubo poniżej 40-tki powinno być moim zdaniem istotnym efektem dobrego modelu kariery naukowej. Jak rozumiem adiunkt będzie członkiem jakiejś grupy badawczej, który jednoczesnie powinien cały czas pilnie szukać konkursu, w którym mógłby wystartować, żeby uciec z tej grupy i założyc własną zanim nie zostanie wywalony z roboty na pysk. Jesli mu sie uda wygrac to wtedy nastepowałby nagły przeskok do samodzielności. Nie wiem czy to zadziała. Adiunkt wracający do swojego zespołu po kolejnych przegranych "konkursach o samodzielność" będzie w coraz mniej komfortowej sytuacji. Jesli szef wspiera jego zamiary wybicia się na niepodległość to dobrze, ale jeśli nie to zrobi się piekło. Dlatego proponowałbym stworzenie odpowiednika "tenure track position". Takie stanowisko (na poziomie adiunkta) byłoby obsadzane w otwartym międzynarodowym konkursie, w którym startowaliby młodzi naukowcy po udanym postdoku albo po dwóch postdokach albo z pewnym stażem na stanowisku adiunkta (mało ograniczeń wstepnych jak największa otwartość). Wygrywając konkurs mieliby gwarancje chronionego czasu pracy naukowej czyli nieprzekraczalny limit obciążeń dydaktycznych. Jednocześnie uczelnia oczekiwałaby od nich, że zdobędą granty i z tych grantów zaczną powoli budować grupe badawczą. Po określonym czasie następowałby przegląd ich osiągnięć naukowych z udziałem recenzentów spoza uczelni. Po np. dwóch udanych przeglądach uczelnia stabilizowałaby ich sytuacje nadając im uczelnianą profesurę. Tymczasem oprócz tych "superadiunktów" na uczelni mogliby pracować adiunkci zatrudniani na kontrakt z grantów albo adiunkci zatrudniani głównie z myślą o obowiązkach dydaktycznych na zasadach dosyć podobnych do obowiazujacych teraz. O ile w wypadku kontraktów zwiazanych z realizacja grantów nie byłoby mowy o stabilizacji to dla adiunktów zatrudnianych przez uczelnie dla realizacji zdań dydaktycznych powinna zostac otwarta okreslona ścieżka stabilizacji ich statusu zawodowego na uczelni (np. stanowiska wykladowcy)

Józef pisze...

Re: Model kariery

Przedstawione szczegolowe propozycje sa swietne. Dodalbym jednak potrzebe zdrowego unormowania ewaluacji dorobku naukowego pracowników i instytucji naukowych. W srodowisku fizyków ten problem jest tradycyjnie dobrze rozwiazany, a szeroka i międzynarodowa wspolpraca naukowa jest swego rodzaju norma. W innych dziedzinach polskiej nauki nie jest jednak tak rozowo.

Mozna chocby przejrzec publicznie dostępne CV czlonkow ministerialnej Rady Nauki i porownac ich dorobek („ponad 100, 200, …”) publikacji z wynikami uzyskanymi z Web of Knowledge. Poza chlubnymi wyjatkami, faktyczny dorobek bywa bledziutki. Podobnie jest w wielu Radach Naukowych, podobnie jest z habilitacjami i profesurami. Dopoki sie tego nie uzdrowi, to wiara w „rzetelnosc” recenzentów i gremiów „eksperckich” pozostanie tylko poboznym zyczeniem.

Dlatego powszechna dostępnosc na uczelniach rozszerzonej czasowo licencji na dostep do platformy WoK jest tak wazna. To nie do wiary, ale NIKT W POLSCE nie ma dostępu do WoK dla lat przed 1997 rokiem! Ani Ministerstwo Nauki, ani Fundacja Nauki Polskiej, ani PAN, ani ICM UW. Nie ma mozliwosci informatycznej oceny polskiej nauki sprzed 1997 roku, tak jakby nie istniala. Słyszy sie pogłoski o olbrzymich kosztach, ale jak zapytalem w ICM o skale kosztow, to okazalo sie ze nie sa one wcale astronomiczne, poniżej 100 k$. A sa klopoty z wykorzystaniem funduszy z UE.

Obecnie spotykane w Polsce dziesięcioletnie licencje na dostep do WoK sa wystarczajace do pisania wnioskow grantowych i dla mlodych naukowcow, którzy zaczeli publikowac od 1997 roku. Ale w konkursach na stanowiska profesorow, dziekanow, rektorow i czlonkow grup eksperckich, a takze w analizach i planach badan w ministerstwie powinno się wymagac wiecej. To samo dotyczy recenzentow.

Oczywiscie, nie zmieni się rzeczywistości i od wielu zacnych starszych profesorow, których kariera naukowa rozwijala się w innej epoce, nie mozna wymagac aby nagle przystosowali się do wymagan stawianych przez miary z WoK. Trzeba postawic czerwona kreske i nie stawiac im cenzurek. Ale trzeba ustanowic nowe zasady i podjac wysilek, aby nowe dzialania były juz oparte na nowych zasadach. Aby nowe pokolenie nie nasladowalo poprzednikow, co niestety czesto nadal ma miejsce. Nowe prawo, nowe reguly awansow i konkursow powinny byc silnie umocowane na miarach dorobku uzyskanych z WoK.

Jak to celnie ujal Khmara w jednej ze swych swietnych wypowiedzi w NFA: „Chryste, ale to otoczenie radykalnie sie zmienilo w ciagu ostatnich 20 lat, a w nauce dalej po staremu... Od czasow Gomulki malo co sie zmienilo.”

Dorobek publikacyjny to oczywiscie nie wszystko, co stanowi o ocenie naukowca, ale jest to miara podstawowa. Dla jasnosci dodam, ze nie chodzi wylacznie o liczbe publikacji i liczbe cytowan z WoK. Wskaznik Hirscha tez nie jest idealny. Zdzislaw znalazł link do swietnego opracowania:
http://www.ebib.info/2008/a.php?rek .
Odpowiednie wykorzystanie danych z WoK wymaga odrebnej dyskusji, ale bez dostepu do rozszerzonej wersji WoK mozna sobie tylko pogdybac.

Dlaczego tak sie bac formalnego zniesienia tzw. habilitacji i ceremonialow belwederskich? Przeciez wiadomo ze w wielu wypadkach to lipa i ze CK to toleruje. Problemy polskich naukowcow chcacych wrocic do Polski to „smiszno i straszno”. Wystarcza odpowiednio sformułowane (oparte m.in. na miarach z Wok) ostre reguly awansowe i przegladow okresowych, ujete w rekomendacjach ministerstwa i w statutach uczelni.

Zarzadzanie uczelni jest bardzo wazne. Zarzadzaniem uczelni powinni się zajmowac profesjonalisci od zarzadzania, a nie profesorowie mechaniki czy chemii. Ale jak wprowadzic takie zmiany? Malgorzata ma oczywiscie calkowita racje, zwracając uwage na szkodliwosc „wyborow” gremiow akademickich. Tak, rektorzy i dziekani powinni byc mianowani w wyniku konkursow ogolnopolskich przez komisje typu „Board of Regents” z udzialem wybitnych naukowcow spoza danej uczelni, przedstawicieli ministerstwa, samorządu i przemyslu. Ale co to znaczy „wybitny naukowiec”? Znowu wracamy do WoK, inaczej niemal kazdemu naukowcowi mozna przykleic taka etykiete.

Rektorzy i dziekani nie powinni byc powolywani do zarzadzania, ale do prowadzenia polityki naukowej i rozwojowej danej jednostki. Powinni to byc wiec wybitni naukowcy. Do zarzadzania powinni oni zatrudnic fachowcow od zarzadzania. Ale obecnie na „wybieralne” stanowiska rektorow i dziekanow „od zarzadzania” chetnie czesto zgłaszają się osoby o malym dorobku naukowym, poniewaz jest to dla nich jedyna szansa zaistnienia w srodowisku naukowym. No i oni tworza tzw. „gremia decyzyjne” w polskiej administracji naukowej, ktore nie dopuszczaja mozliwosci takich reform. Kolo sie zamyka.

Internetowe propozycje powoli tworza pewien klimat w kierunku pozytywnych zmian. Chcialbym bardzo, aby min. Kudrycka tez miala wole zmian w tym kierunku. Niestety, szansa na takie dzialania wydaje sie znikoma. Konserwatywna „administracja” na to nie pozwoli.

Zbigniew Mitura pisze...

Uwazam propozycje przedstawione przez Karola Zyczkowskiego za bardzo dobre.

A teraz krotkie uzasadnienie. Wszelkie propozycje zmian musza uwzgledniac stan obecny. Mozemy sobie oczywiscie od czasu do czasu podyskutowac, jaki model koncowy (czyli po wszystkich transormacjach) uznalibysmy za najlepszy, ale jesli chcemy zmieniac rzeczywistosc "tu i teraz" to musimy przede wszystkim za podstawe wziac model obecnie funkcjonujacy i ruszyc ze zmianami "krok po kroku". Jesli chcemy, aby zmiany byly zaakceptowane przez srodowisko to musza miec one charakter stopniowy. Jak juz wskazal to Jozef im starsza grupa wiekowa, tym mniej powinna byc objeta propozycjami reform. Nie mozna miec duzych pretensji do 60-letnich profesorow, ze nie maja publikacji filadefijskich, cytowan itp., jak rowniez nie mozna oczekiwac, ze nagle zaczna takie publikacje tworzyc. Ale mozna sformulowac dosc agresywne oczekiwania w stosunku do mlodszej kadry, przy czym tez dobrze jest wprowadzac te zmiany np. w okresie 2-4 letnim tj. bez lamania zasady, ze prawo nie dziala wstecz. Najwazniejsze jest aby z reformami ruszyc z miejsca. Wydaje mi sie, ze propozycje Karola Zyczkowskiego sa dosc sensownie wywazone.

Malgorzata pisze...

@Jozef WoK
Wyjasniam jedno nieporozumienie - w ICM nie jest, a przynajmniej nie byla do tej pory dostepna WoK. Jest dostepny wylacznie SCI-EX - krotki opis jest tutaj.

Moja obecna uczelnia nie ma wykupionego dostepu wiec nie moge zinterpretowac tajemniczej informacji na stronie ICM "dostępna jest także nowa wersja serwisu".

Porownanie limitowanego dostepnego SCI-EX do pelnej wersji z narzedziami umozliwiwajacymi analize rezultatow, to jak porownanie syrenki do mercedesa. :-(
Do zeszlego roku mialam dostep do pelnej bazy, a tym samym do opcji 'anylize results' czyli mozliwosci analizy zbioru cytowan ze wzgledu przykladowo na: autorow, instytucje, kraj czy tez policzenia indeksu Hirscha, etc... To dawalo duzo lepsze pojecie o impakcie cytowan niz ich bezwzgledna liczba. Na moje potrzeby SCI-EX bez analizy cytowan moze byc ulomnie bo ulomnie, ale jednak zastapiony przez scholar.google.com

Malgorzata pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Malgorzata pisze...

@ Karol, ZM i inni dyskutanci
A czy przypadkiem sama dyskusja w Polsce nie jest wywrocona do gory nogami? Czy zamiast 'modelu kariery naukowej' nie powinno sie uzywac okreslenia 'model kariery akademickiej'?
Przypominam, ze stanowisko profesora jest u zrodel zwiazane z nauczaniem czyli dydaktyka... Profesor to nie ukoronowanie kariery naukowej, tylko akademickiej - najwyzsze stanowisko na uczelni, z ktorym zwiazane sa powazne obowiazki i odpowiedzialnosc.
W przodujacych krajach swiata nie ma profesorow poza uczelniami, a przeciez to w pozauniwersyteckich centrach badawczych mamy do czynienia z kariera naukowa w 'najczystszej' postaci...

Zbigniew Mitura pisze...

Mysle, ze "model kariery naukowej" moze pozostac. Nawet na dzien dzisiejszy mozna zajmowac sie na uczelni panstwowej tylko dydaktyka, w roli wykladowcy (a na uczelniach prywatnych wlasciwie jest tylko dydaktyka). Ale adiunkt to stanowisko, na ktorym z zalozenia powinno prowadzic sie badania naukowe, i dlatego wlasnie dlatego pensum dydaktyczne jest stosunkowo nieduze (w porownaniu np. z pensum nauczycieli). W moim przekonaniu, nie ma powodu rozmywac zaproponowanego przez Karola nazewnictwa.

Karol Życzkowski pisze...

Dziekuje za kilka życzliwych komentarzy na temat mcyh wstepnych propozycji...
Chetnie zgodzę się z Małgorzatą,na modyfikacje tematu dyskusji na model kariery akademickiej...

Mogę oczekiwać, ze kilku członkom grupy inicjatywnej forum proponowane zmiany wydają się niedostatecznie głębokie...Ale dla wielu wpływowych osób w naszym środowisku są już skrajnie rewolucyjne! Gdyby tylko udało sie coś takiego wprowadzić od stycznia 2009 to juz było by dobrze. Ale czy to jest w ogóle mozliwe?

pozdrowienia
Karol
ps. W odpowiedzi Jozefowi - owszem bylo by przyjemnie miec doste do pełnego WoW z danymi z przed roku 1996. Może kiedyś tak będzie, a obecnie często przeglądam jego pełną wersje podczas pobytów za granica..
I słow kilka do Jarka: owszem, proponowany model zakłada własnie 5 letnie stanowisko typu "tenure track" na które mozna wskoczyc grubo przed 40-tka. Sam habilitowałem sie w wieku 34 lat, więc lepsi ode mnie 'uproszczoną habilitacje' będa robić wcześniej. Okres 9 letni proponowany jest tylko dla wydlużenia okresu ochronnego adiunktow...

Malgorzata pisze...

@Karol
Chetnie zgodzę się z Małgorzatą,na modyfikacje tematu dyskusji na model kariery akademickiej...

Moja uwaga dotyczyla calosci dyskusji toczacej sie w Polsce - wybrany temat postu jest tylko jej konsekwencja.
Swoim wpisem chcialam podkreslic bardzo znamienny dla mnie fakt, ze dyskutujac o modelu uczelni, finansowania czy tez kariery ciagle robi sie to w kontekscie nauki - czasami tylko wspomina sie szkolnictwo wyzsze. Wszyscy jakby zapomnieli, ze glownym zadaniem uczelni jest uczenie studentow, bez tych ostatnich by po prostu nie istnialy. Profesor to ktos kto przede wszystkim odpowiada za proces dydaktyczny i rozwoj mlodej kadry - winien byc z tego na biezaco rozliczany. Dzialalnosc ta jest wtedy na najwyzszym poziomie gdy jest polaczona nierozlacznie z dzialalnoscia naukowa zespolu badawczego profesora, w ktorej to jego podopieczni biora aktywny udzial.
Realia polskiej uczelni to profesura za 'zaslugi', a dzialanosc dydaktyczna to zbyt czesto 'spychotechnika', nierzadko realizowana przez doktorantow i adiunktow w sposob uniemozliwiajacy im prawidlowy rozwoj naukowy. W ten sposob 'profesor' ma czas na drugi etat, fuchy, wlasna firme i tzw. wlasna dzialanosc naukowa, na ktora potrzebuje coraz wiecej pieniedzy... Ci ktorych powinien uczyc i wychowywac sa dla niego najzwyczajniej kula u nogi chyba ze zastepuja go w wypelnianiu jego obowiazkow. Zastrzegam, ze nie dotyczy to calosci profesury, ale jest to sytuacja dopuszczana i bynajmniej nie pietnowana przez obecny system...

Malgorzata pisze...

WoK uzupelnienie. Jestem zdecydowanie za dostepem do tej bazy, ale w wersji z pelnymi narzedziami do analizy otrzymanych wynikow. Inaczej bedzie to zwykle pozoranctwo bibliometryczne.

Taki pelny dostep jest szczegolnie wazny dla kandydatow na studia doktoranckie - mieli by szanse ocenic pozycje naukowa w swiecie swoich potencjalnych promotorow... Obecnie jest to zbyt czesto randka w ciemno, gdyz system stawia promotorom wymagania tytularne a nie dorobkowe.

Aleks pisze...

Moim zdaniem wystarczy (i tego trzeba wymagać) by przynajmniej jeden z postulowanych szczebli kariery zawodowej był realizowany w innej jednostce. Najlepiej w innej miejscowości.

Malgorzata pisze...

Popieram postulat Aleksa. Jest on scisle zwiazany z problemem mobilnosci naukowcow.
Przypominam, ze na blogu mamy osobny watek poswiecony mobinosci naukowcow W nim miedzy innymi linki do raportu zespolu prof. Woznickiego o mobilnosci naukowcow w Polsce i bardzo sensownej ankiety europejskiej przeprowadzanej w Manchester na temat zwiazku kariery z mobilnoscia naukowcow. Takze sa tam dane z portalu EUROSTAT dotyczace mobilnosci naukowcow i studentow w Europie.

Zdzislaw M Szulc pisze...

Podana tu propozycja zmodyfikowanego modelu kariery, jako zaczyn koniecznych zmian, nie jest krokiem wystarczajacym aby mogl on, sam w sobie, doprowadzic szybko, i to w bezposredni sposob, do osiagniecia zamierzonych celow, tj. zwiekszyc od razu mobilnosc kadr, konkurencyjnosc i poprawic efektywnosc badan.

Ponizej podaje dokladne uzasadnienie/rozwiniecie tej opinii. Bezsprzecznie, jest to goracy temat, jak najbardziej slusznie podjety i wymagajacy szczegolowego doprecyzowania.

Od razu pojawia sie wiele pytan podstawowych, ktore rzutuja na sprawy dotyczace podmiotu, celowosci i metodyki tak zaproponowanych zmian. Po pierwsze, jaki jest stan znajomosci rzeczy w tej materii , a wiec co z tego jest mozliwe do wprowadzenia bez zmiany ustaw, a co nie?, czy idziemy do przodu,czy sie cofamy tu ?, ograniczamy kogos/cos?. Po drugie, jesli faktycznie nic waznego nie przeszkadza (lo!!!) we wprowadzeniu tego pakietu zmian, to dlaczego tego nie wprowadzono po... 1989r..lub zaraz po przystapienia do EU? Dodajemy tu do obrazu..tylko post-doca, znanego z autopsji juz od lat... 70-tych.., pare bramek czasowych... i mamy to co jest na gorze! W czym byla (jest) wiec trudnosc?

A moze cos zupelnie innego. Proste przemyslenie wariantu wprowadzenia na poczatek tylko zrebu tzw. systemu anglosaskiego ( samej sciezki kariery), przy istnieniu wciaz starego ukladu "poprzez habilitacje do stabilizacji uniwersyteckiej", przy zaniechaniu reform systemowych zmierzajacych do wprowadzenia pozostalych fukcjonalnych fundamentow w/w systemu (inne zarzadzanie uniwersytetem, finansowanie, monitorowanie jakosci ksztalcenia/ akredytacja/ ocena dzialanosci i dorobku naukowego przez srodowisko na uniwersytecie, faktyczna autonomia szkol wyzszych,itp), dalo konkluzje,ze to nic nie poprawi na dluzsza mete bez doprecyzowania wszystkiego na kazdym etapie! I co wiecej, nikt nigdy nie podal/opracowal modelu docelowych zmian (czego jest tez brak w/w materiale +doprecyzowania sposobu wprowadzenia tu zaproponowanych zmian)-co uniemozliwia wlasciwa ocene sensownosci calego przedsiewziecia i ustalenia strategi jego wprowadzenia?!

Majac komfort wgladu do zamieszczonych juz komentarzy (roznica czasowa) dodam tylko dodatkowe zbiorcze moje opinie odnosnie 9 segmentow w/w materialu (tytul= #1, 1-akapit=#2,itd).

#1 Model kariery akademickiej. (sprawa dotyczy reform uniwersytetow, a nie PAN-u/instytutow naukowo-badawczych?)

#2 System anglosaskiego szkolnictwa wyższego (SASW) opiera się na przekonaniu, że wiedza i umiejętności nie będą społecznie pożyteczne bez respektowania określonego systemu wartości.. Co wiecej funkcjonuje on w synergii z nauka...i vice versa. System ten skalda sie z wielu elementow, wspoldzialajacych na poziomie funkcjonowania autonomicznego uniwersytetu. Jednym z elementow jest prosty model kariery akademickiej (patrz ogloszenia dot.zatrudnienia na uniwersytecie na stanowiska doktoranta, post-doc i profesora (3 kategorie) oparty na otwartym konkursie/naborze w oparciu o zweryfikowany i oceniony na uniwersytecie dorobek naukowy +kwalifikacje. Jakosc ksztalcenia oraz poziom i efektywnosc badan/publikacje sa przedmiotem stalej oceny kadry. Mobilnosc oraz kompetecyjny system finasowania grup badwczych pozwalaja utrzymywac silna konkurencyjnosc uniwersytetow.

#3 To prawda. poniewaz nie wprowadzono, jak dotad zadnego elementu SASW ! Istniejacego systemu w Polsce nie da sie zreformowac. Nalezy go zmienic. Wprowadzic konkurencyjne zatrudnianie, stala ocene i monitorowanie jakosci ksztalcenia oraz systemetycznej, powiazanej z promocja/konkursem, oceny poziomu badan i osiagniec calej kadry akademickiej.

#4 Zaproponowany model nie jest wzorcowy (SASW). Jest to rozbudowany przekladaniec, ktory bedzie przedluzal stan przejsciowy bez zamierzonych efektow.

#5 Zgoda, model ten moze stymulowac mobilnosc ( ale ja nalezy jakos wymuszac,atrakcyjnosc finansowa/nowe kierunki badawcze,warunki pracy,stypendia, wspolpraca,itp). Brak czynnikow stymulujacych efektywnosc badan.


#6/7 Stanowiska. To co bylo + post-doc! Kosmetyka +ramy czasowe. Wiele spraw juz tak jest ustawione, lecz niezupelnie w praktyce robione. Przepisy dopuszczaja startowac z dr + dorobek na kazde stanowisko prof /tytul po weryfikacji w CK ! Wazne/db, to zroznicowanie plac w zal od stanowiska/kwalifikacji/uniwersytetu, potencjalu grupy.

#8 Jak najbardziej i to od razu. a) Habilitacja staje sie procedura przejscia/wygrania konkursu na stanowisko prof nadzwyczajnego. Bardzo ostra weryfikacja dorobku/kwalifikacji z zew. recenzentami.
Poziom doktoratu nie zalezy obecnie od hab - zalezy od poziomu naukowego obecnych prof.,ktorzy po hab nie podnosza znacznie swojej kwalifikacji/poziomu naukowego. Nie ocenie sie ich dalej.
b)Blad. Prof nadzwyczajny tylko.Nie ma czegos takiego jak stopien dr hab w systemie SASW! I tu tez nie powinno wogole. Strata czasu. Kazdy Dr.,z odpowiednim dorobkiem, startuje na prof nadzw ( tak jest w ustawie). Bez dorobku nie robi sie procedury habilitacyjnej. . NIE MA JUZ CZEGOS TAKIEGO JAK ADIUNKT Z HABILITACJA !

#9. Zmienic status/pozycje/wymogi prawne/obowiazki/wlasne finansowanie/ dot adiunkta= na Res. Assistant Prof.!!
Osoba ta wygrywa konkurs i pozycje kontraktowa z finansowaniem z uczelni ( seed money) na start/+ koniecznosc starania sie o wlasne finansowanie i tworzenie wlasnej grupy!! To jest TO! To jest wlasnie zmiana na system SASW! To bedzie stymulowalo wszystko w gore! Pojawia sie tez chetni z zagranicy!

Malgorzata pisze...

Dyskusja dotyczaca kariery akademickiej dotyka wielu problemow dzialalnosci uczelni, m.in. zarzadzania nia a takze kryteriow oceny stosowanych przy naborze/ocenie kadry i jak wskazuje wpis Zdzislawa trudno je rozpatrywac oddzielnie. Jednak wielowatkowa dyskusja staje sie czasami bardziej rozmyta, stad pewnie poczatkowy post Karola nie poruszal wszystkich aspektow tego zagadnienia.
Na forum GW natrafilam na ciekawy anonimowy wpis, ktory dosc 'specyficznie' wiaze problemy wspomniane powyzej przez Zdzislawa - przy zaniechaniu reform systemowych zmierzajacych do wprowadzenia pozostalych fukcjonalnych fundamentow w/w systemu (inne zarzadzanie uniwersytetem, finansowanie, monitorowanie jakosci ksztalcenia/ akredytacja/ ocena dzialanosci i dorobku naukowego przez srodowisko na uniwersytecie, faktyczna autonomia szkol wyzszych,itp), dalo konkluzje,ze to nic nie poprawi na dluzsza mete bez doprecyzowania wszystkiego na kazdym etapie!.

Ze wzgledu na wieksza zlozonosc problemu zamiescilam stosowny link pod bardziej ogolnym watkiem Konferencja dotycząca reformy systemu zarządzania i finansowania nauki i szkolnictwa wyższego , a dokladniej jest to moj komentarz 24 luty 12:56 Zachecam do przeczytania i zamieszczania stosownych komentarzy/przemyslen.

Zbigniew Mitura pisze...

Mysle, ze niektore osoby (w szczegolnosci dotyczy to najmocniej Zdzislawa) dostrzegaja tylko polowe problemu. Mianowicie wazna rzecza jest oczywiscie opracowanie pewnego docelowego modelu funkcjonowania srodowiska akademickiego w Polsce, ale druga rownie wazna rzecza jest pokazanie drogi "krok-po-kroku" jak to osiagnac.

Sadze, ze dla osob pracujacych obecnie poza Polska dokladna sytuacja w kraju jest nieznana i stad nieco lekcewazace traktowanie owego problemu "jak to osiagnac". Dlatego przedstwie krotko opis sytuacji.

(1) W tej chwili Polska jest juz krajem autentycznie wolnym, tzn. stanowiska zdobywaja konkretni politycy w wyniku wyborow powszechnych. Ci politycy sprawuja wszelka wladze (w tym nad wojskiem i policja). W szeregach politykow jest sporo osob ze srodowiska akademickiego i ciesza sie oni duzym powazaniem spolecznym. Jednoczesnie prawie wszystkie te szanowane osoby maja jednak poglady typowo zachowawcze, tzn. sa zwolennikami obecnego systemu akademickiego.
(2) Dla tzw. przecietnego obywatela srodowisko akademickie jest tworem nieco tajemniczym i zamknietym. Slowo "profesor" zazwyczaj kojarzy sie z sympatycznym starszym panem typu profesor W.Zin, ktory naprawde wspaniale rysowal. Czesciej, ze srodowiskiem akademickim ma stycznosc mlodziez. W zasadzie mlodziez postrzega to srodowisko jednak jako grupe nauczycieli, na kolejnym etapie ksztalcenia. Pomimo pewnym zastrzezen, opinie o etyce srodowiska nie sa najgorsze (a juz na pewno nie sa to opinie gorsze niz np. o nauczycielach szkol podstawowywych i szkol srednich). Co do porownania zdobywanego wyksztalcenia w Polsce i na swiecie to tez na swoj sposob tragicznie nie jest. Przecietny inzynier czy lekarz sprawdza sie niezle w innych krajach. Co wiecej, najbardziej dynamicznym firmom zachodnim obecnym w Polsce tez specjalnie nie przeszkadza, ze absolwenci najlepszych polskich uczelni maja przestarzala wiedze. Problem rozwiazuje sie prosto: bierze sie najzdolniejszych absolwentow, a juz po zatrudnieniu w firmie, wysyla sie gosci na staz lub kurs doksztalceniowy, czesto do USA.
(3) Nawet, jesli dla przecietego polityka czy obywatela, dochodza pewne glosy, ze cos jest nie tak z tym ksztalceniem, to i tak skala problemu jest stosunkowo niewielka (i jak omowilem wyzej, usterki sa latwo poprawialne). Znacznie wieksze problemy dotycza sluzby zdrowia i systemu ubezpieczen spolecznych, gdyz tutaj problemy przekladaja sie juz bezposrednio na codzienne zycie.
(4) Nieprawidlowosci w polskim systemie akademickim sa tak naprawde dostrzegalne przez bardzo maly procent naukowcow polskich, tj. tych ktorzy spedzili sporo czasu poza Polska. Nieprawidlowosci te uwypuklaja sie takze przy konkurowaniu wraz z reszta Europy do tych samych grantow, tj. Polacy jednoznacznie przegrywaja te rywalizacje. Ale to sa stosunkowo slabe sygnaly

Podsumowanie. W moim odczuciu, w chwili obecnej nie ma atmosfery spolecznej do przeprowadzania rewolucyjnych zmian w systemie akademickim. Sa wazniejsze problemy w kraju, i nikt (tj. zarowno politycy i i tzw. szarzy ludzie) nie chca miec nowego otwartego konfliktu. Strata funduszy europejskich jest bolesna, ale nie az tak bardzo. Calosciowo Polska swietnie sobie radzi z przyciaganiem zagranicznych inwestycji (co np. powoduje silny efekt spadku wartosci euro i dolara, co juz nie jest pozadane dla gospodarki), wiec strata w jednej dziedzinie nie jest traktowana jak tragedia.

Altogether: moim zdaniem, program reform musi byc ewolucyjny i zdecydowanie bez "fajerwerkow".

Zdzislaw M Szulc pisze...

Uprzedni moj wpis nie odniosl sie do wszystkiego co Autor "tymczasowgo modelu kariery naukowj"..podsunal nam pod dyskusje! Zwiezle przedstawiona przez Karola propozycja..dotyka wiele spraw.

Jak dla mnie, kazdy z Dyskutantow podal/uzupelnil ten material o swoje spostrzezenia/doprecyzowanie propozycji! To jest naprawde wazna i bardzo pozytywna sprawa...na sciezce podania docelowego modelu systemu edukacji i nauki w Polsce!

Czy zaproponowane tu kroki stopniowych zmian..pociagna inne, wlaczajac te juz zadresowane (mobilnosc, konkurencyjnosc, efektywnosc) i te dalsze zwiazane z samym obliczem uniwersytetu i jego roli w panstwie? Jak dla mnie jeszcze nie..(w tej postaci)!

System anglosaski.. to system oparty tez na... STANDARDACH DOTYCZACYCH ETYKI/ETOSU PRACY/, POSTEPOWANIA, REGULACJI PRAWYCH ORAZ PRZEDE WSZYSTKIM ODPOWIEDZIALNOSCI I DZIALANIA W SPOSOB PROFESIONALNY.

Zaadresowane slusznie tu przez Zbigniewa sprawy, dotyczace sceny nierozwiazanych wciaz adekwatnie do potrzeb i oczekiwan Polakow problemow ze sluzba zdrowia , ubezpieczeniami, a takze sama efektywnoscia funkcjonowania panstwa,..jest powiazane z nieuswiadomieniem roli i stosowania powszechnie w praktyce w/w STANDARDOW!!

UNIWERSYTET JEST NAJWAZNIEJSZYM MIEJSCEM GDZIE SIE KSZTALCI I WYCHOWUJE OBYWATELI!

Jesli srodowisko akademickie nie jest STANDARDEM ZACHOWAN dla spoleczenstwa..to jest zle, powiem wiecej..prowadzic to moze do stopniowego rozkladu panstwa, poprzez przechwytywanie jego struktur/ dzialnosci przez..grupy/osoby nieodpowiedzialne,niekompetentne czy tez wrecz nieuczciwe!

Przeciez wrogowie Polski po napasci na nasz Kraj..w 1939 i pozniej...zaczeli od zgladzenia polskiej inteligencji, w szczegolnosci profesorow. Ci co przezyli wojne lub Ich mlodsi asystenci nie jednego z nas pozniej wyksztalcili! Nie zapominajmy tego: byli sumienni, punktualni i interesowali sie tym, co student powienie wiedziec i jak sie zachowac!

Stworzenie optymalnych warunkow do pracy naukowo-dydaktycznej profesora na uniwersytecie i zapewnienie wysokiej jakosci ksztalcenia studentow..to priorytet kazdego panstwa!

Nie ma innej drogi rozwoju! Droge ta zapewnia ..autonomiczne, samodzielne i kompetentne srodowisko akademickie. Stworzenie tego i standardow jego struktury i efektywnego funkcjonowania ..to azymut zmian w Polsce!

Malgorzata pisze...

@ZM
W moim odczuciu, w chwili obecnej nie ma atmosfery spolecznej do przeprowadzania rewolucyjnych zmian w systemie akademickim. Sa wazniejsze problemy w kraju, i nikt (tj. zarowno politycy i i tzw. szarzy ludzie) nie chca miec nowego otwartego konfliktu.

????
Osobiscie mam zupelnie inne odczucia z rozmow ze swoimi studentami, dzialalnosci PSRP a takze zwyczajnie z rozmow ze studiujacymi dziecmi znajomych. Ilosc historii o ponizaniu studentow, skandalicznym poziomie dydaktycznym i calkowitej bezradnosci mlodziezy jest porazajaca - wystarczy poczytac prase i fora internetowe a takze raporty Rzecznika Praw Studentow. Studiuja 2 mln mlodziezy i oni maja swoich rodzicow, znajomych. Rozmawiaja z nimi o codziennych problemach, o swojej bezsilnosci i zastraszeniu w zetknieciu z bezwzgledna machina uczelniana. Doprawdy trudno sobie wyobrazic by w tej sytuacji nie bylo przyzwolenia spolecznego na zmiany, ktore beda dotyczyly poprawy jakosci ksztalcenia i zwiekszenia szans mlodziezy na rynku pracy. Owszem spoleczenstwa nie interesuja problemy finansowania nauki, bo to jeszcze nie ten etap rozwoju kraju, swiadomosci i potrzeb jego obywateli...

Opinie, ze reformy nie od razu tylko stopniowo, ze trzeba dyskutowac/konsultowac nie przedstawiajac zdanych konkretnych propozycji to typowe okreslenia obu stron 'biznesu reformatorskiego' - tych ktorzy chca zachowac status quo dla wlasnych korzysci i tych, ktorzy chca chodzic w nimbie reformatorow przez lata i krecic sie w ten sposob u wladzy...

Prawda jest, ze nie moze byc to rewolucja, ale trzeba miec wyznaczony cel i bardzo dobrze przemyslane kolejne elementy zmian, ktore ta przemiane beda wspierac i przyspieszac. Jest taki kawal z broda o reformach gospodarki socjalistycznej i przestawianiu jej na kapitalizm - to tak jak by w Szwecji zmieniajac ruch lewostronny na prawostronny na poczatek zmieniono zasady dla samochodow osobowych, pozostawiajac ciezarowe dalej na lewym pasie..

A wiec konkrety. Ewolucyjne zmiany zgoda, ale konkretnie jakie?

Jarek pisze...

@Karol Życzkowski, W Pana modelu pojawiaja sie nowe rozwiązania, ale habilitacja zostaje umocowana tak jak była. Jednocześnie zakłada Pan, że w docelowym modelu habilitacja i profesura zostają zniesione. Otóz ja nie stawiałbym w ogóle sprawy zniesienia habilitacji ani profesury belwederskiej jako istotnego postulatu. Niech ludzie sie habilitują, niech uzyskuja tytuły profesorskie po wieki wieków. Natomiast koniecznie trzeba wyeliminować stopniowo rolę stopnia dr hab. i tytułu prof. w praktycznym zarządzaniu procesem dydaktycznym. Na poczatek proponuje, żeby znieść wymóg posiadania habilitacji do bycia promotorem prac doktorskich. W to miejsce należy wprowadzić wymóg udokumentowanego dorobku naukowego w dziedzinie, której ma dotyczyć rozprawa doktorska. Przecież obecnie często spotyka sie sytuacje, że prawdziwy promotor tuż przed habilitacją korzysta ze wsparcia szefa albo starszego kolegi, który występuje w roli formalnego promotora bo ma habilitacje. Dlatego nie znośmy habilitacji niech sobie będzie, znieśmy jak najszybciej przestarzałe wymogi dotyczące promotorstwa prac doktorskich i fatalne zasady minimum kadrowego!

Malgorzata pisze...

@jarek
Kontynuujac wypowiedz Jarka, z ktora sie w pelni zgadzam, przypominam ze juz teraz nie ma bezwzglednego wymogu posiadania habilitacji do starania sie o tytul profesora belwederskiego. Podobnie sa mozliwosci zatrudnienia na stanowisku profesora bez habilitacji ale tez bez mianowania...

Problemem jest dlaczego sie z tych mozliowsci nie korzysta. Czy jest to wynik zachwoan korporacyjncyh, ktore a priori czynia ta sciezke martwa? Czy jest to obrona przed konkurencja w miejscu pracy? Jezeli tak to podstawowe pytanie brzmi: Co zrobic by 'zmusic' uczelnie i ludzi odpowiedzialnych za formalne procedury do popierania/promowania/zatrudniania swietnych naukowcow? I oczywiscie moje ulubione pytanie: Czy jest to mozliwe gdy wladze uczelni sa wybierane przez pracownikow marzacych o zachowaniu status quo i eliminowaniu potencjalnej konkurencji u zrodel?

Jan pisze...

Podoba mi się propozycja p. Życzkowskiego właśnie z powodu realistycznej ewolucyjności. Bardzo popieram uzupełnienie Aleksa (robienie jakiegoś stopnia NA ZEWNĄTRZ) - idealna jest tu habilitacja zewnetrzna. Niekomu by korona z głowy nie spadła, gdyby MUSIAŁ sie habilitowac nie "u siebie", ale gdzies indziej. Dodałbym (o ile wola taka będzie w MNiSW) mozliwość habilitacji centralnej, tylko w oparciu o "twarde" (publikacje, cytowania, indeks h) kryteria.

Anonimowy pisze...

"Wszelkie propozycje zmian musza uwzgledniac stan obecny. Mozemy sobie oczywiscie od czasu do czasu podyskutowac, jaki model koncowy (czyli po wszystkich transormacjach) uznalibysmy za najlepszy, ale jesli chcemy zmieniac rzeczywistosc "tu i teraz" to musimy przede wszystkim za podstawe wziac model obecnie funkcjonujacy i ruszyc ze zmianami "krok po kroku". Jesli chcemy, aby zmiany byly zaakceptowane przez srodowisko to musza miec one charakter stopniowy."

to świetnie brzmiałoby w ustach liderów obecnego systemu ;-)

Zbigniew Mitura pisze...

Oczywiscie kazdy moze zglaszac propozycje jakie chce, niektore moga byc nawet super rewolucyjne. Ale to zycie a nie dyskusja internetowa weryfikuje, ktore sa utopia a ktore sa realizowalne praktycznie.

Zdzislaw M Szulc pisze...

@Jan i Zbigniew: co stalo/stoi na przeszkodzie, ze zaproponowany tu system przez Karola nie jest juz w powszechnym uzyciu w Polsce od lat? Przeciez taki prosty? Podoba sie wiekszosci dyskutantow. Przeciez nie ma zadnego zpisu w Ustawie/statutach uczelni,ktore go zakazuja! W czym rzecz? Konkretnie!

Moje pytanie #2: czy te "tymczasowe" propozycje sa wystarczajace do uzyskania oczekiwanych rezultatow? Utopia dla kogos, to moze byc niesprawdzony nowy model na przyszlosc w danym terenie i warunkach(a ten tu docelowy anglosaski, o dziwo dziala od wielu lat na najlepszych uniwersytetach swiata.. i Polacy sie w nim sprawdzaja nawet w Polsce) lecz takze i nieefektywna reforma istniejacego systemu. Zmiana dla...zmiany.Propozycja ta, moim zdaniem, nie osiaga latwo/czy tez wogole? celow podanych w Deklaracji Programowej! Wedrowka po Kraju nie podniesie jakosci ksztalcenia studentow/doktorantow/adiunktow i poziomu badan. Sa to nadal te same osrodki, tak samo pracujace, w ten sam sposob, i celu...i na wyjsciu to samo! Stagnacja..i bezrobocie dla absolwentow. Przeciez ten model....utrudnia mlodym kariere jeszcze bardziej! Z oczekiwanej mobilnosci krajowej.. przejdziemy do zwiekszonej/jednokierunkowej? po EU/swiecie !
Skuteczniejsze jest wiec wyjechac za granice (np. po doktorat/zaraz po doktoracie)..zdobyc tam porzadny dorobek/kwalifikacje w paru osrodkach i wybrac odpowiednie miejsce do dalszej pracy w warunkach rokujacych samodzielnosc i dalszy nieskrepowany rozwoj na stanowisku profesora! Profesor Kaczorek zaprasza wszystkich z dorobkiem zagranicznym (FA,2/2008, Nie mamy nic do ukrycia?).., tytuly juz czekaja! Taki model dopuszcza/preferuje obecny stan zapisow prawa/zarzadzen!

Prosze mnie tu rzeczowo, przytaczajac niezbywale fakty i zelazne argumenty oraz przyklady, poprawic, poniewaz "pracuje za granica i "sytuacja w kraju jest (mi) nieznana"?

Jan pisze...

Zgadzam sie i z p. ZM i z Karolem Zyczkowskim co do tematu "realizmu". Przytocze przyklad "listy filadelfijskiej" . Ci, ktorzy ja przeforsowali maja wieksza zasluge dla (niewielkiego byc moze, fakt) unormalnienia systemu niz ci, ktorzy tylko bezowocnie postuluja totalne zmiany (bo jednak lepszy "rydz" niz nic). Owszem, gdyby taki "radykalny dyskutant" byl kiedys postawiony jako chocby vice-minister i cos ze swego radykalizmu konkretnie przeforsowal, to czapki z glow. Ale dopoki altermnatywa jest "radykalna-bezplodna-dyskusja" i "nieradykalny-cos tam dajacy nacisk" (wykorzystujacy taktyczne sojusze itp.) to zdecydowanie jestem za tym drugim.
Choc mam sporo sympatii dla roznych "oszolomow" (np. w polityce), ale widze jak bardzo sa oni nieskuteczni.

Jan pisze...

Od razu odpowiedz na pytanie p. Zdzislawa: "co stalo/stoi na przeszkodzie, ze zaproponowany tu system przez Karola nie jest juz w powszechnym uzyciu w Polsce od lat? Przeciez taki prosty? Podoba sie wiekszosci dyskutantow. Przeciez nie ma zadnego zpisu w Ustawie/statutach uczelni,ktore go zakazuja! W czym rzecz?"
Otoz rzecz w tym, ze NA TYM FORUM kazdy ma chyba dobra wole i jakichs zmian chce (czasem z powodow zlego samopoczucia, czasem "pro publico bono", mimo iz samemu jakos sie daje rade i w tej rzeczywistosci). A ogolnie to MALO KTO CHCE ZMIAN. Z tym, ze na ewolucyjne zmiany (vide: akceptacja przewagi punktowej listy filadelfijskiej w ocenach parametrycznych) czasem akceptacja jest. Wystarczy, ze paru sensownych profesorow znajdzie sie gdzies w wierchuszcce KBN-u (czy jak to sie tam teraz nazywa). Systemu tacy profesorzy nigdy nie przewroca (jakos mam taka intuicje) ale kolejne nawet mocne zmiany ewolucyjne: kto wie? Alternatywa: namowienie premiera na (tego czy innego) na jakies ostre decyzje WBREW srodowisku naukowcow. Mowie to calkiem powaznie. Jesli ktos ma "dojscie" do premiera - to naprawde moze to byc skuteczny cios. Ale wtedy dyskusja niepotrzebna - potrzebne "dojscie".

Jarek pisze...

Sądzę, że trzeba stworzyć z jednej strony warunki, w których uczelnie zaczną rywalizować o uzyskanie twardych, mierzalnych wyników(Parametry bibliometryczne, obiektywne pomiary sukcesu absolwentów). Tutaj nie potrzeba zmian ustawowych a jedynie zmiany polityki rządu. Z drugiej jednak strony należy też usunąć kilka zapisów ustawowych blokujących możliwości formalnego awansu w hierarchi akademickiej czołówce młodego pokolenia polskich naukowców. Uważam, że są dwa zapisy ustawowe podtrzymujące cała przestarzałą konstrukcje polskich uczelni. 1. Wymóg habilitacji dla promotorów prac doktorskich 2. Uzależnienie zdolności danej uczelni do prowadzenia okreslonych kierunków studiów na podstawie liczby pracowników naukowych z habilitacją. Natomiast, które z pomysłów na reformy są praktyczne a które nie to trudno ocenić zanim nie przyoblecze się tych pomysłów w projekty polityczne zmian prawnych. Dlatego proponuję poszukiwać możliwie jak najmniejszych zmian w prawie potencjalnie przynoszących jak najwięcej pozytywnych skutków w życiu akademickim.

Zbigniew Mitura pisze...

Do Zdzislawa (oraz do innych osob zglaszajacych uwagi do moich komentarzy). Prosze zwrocic uwage, ze autorem propozycji jest Karol i sa to jednak propozycje autorskie. Ja te propozycje poparlem, ale wydaje mi sie, ze byloby niewskazane, gdybym obecnie bardzo obszernie zaczal uzadniac moj punkt widzenia, gdyz Karol nie ze wszystkimi moimi wyjasnieniami musialby sie zgodzic. A wydaje mi sie, ze w poprzednich wypowiedziach przedstawilem moje stanowisko juz dosc jednoznacznie.

Malgorzata pisze...

@anonimowy
to świetnie brzmiałoby w ustach liderów obecnego systemu ;-)

Podejrzewam, ze jest to dokladnie powtorzenie slow zaslyszanych od liderow/politykow z czasow rzadow PiS, kiedy to ZM jako owczesnie czlonek Rady NFA wraz z panem Wieczorkiem 'bywali na salonach' politycznych, lub mieli z tymi kregami wiekszy kontakt...

ZM: Sa wazniejsze problemy w kraju, i nikt (tj. zarowno politycy i i tzw. szarzy ludzie) nie chca miec nowego otwartego konfliktu.
O ile dobrze pamietam to 'wersja' wypowiedzi samego premiera Marcinkiewiecza, ktory tlumaczyl sie z zaniechania reform szkolnictwa wyzszego argumentem, ze po otwarciu nieplanowanego konfliktu z prawnikami, rzad nie moze wejsc w nowy konflikt z establishmentem akademickim.

Poza tym Anonimowy (nie wiem czy ten sam co cytowany powyzej) w watku o odplatnosci za studia napisal:
problem walki z korporacjonizmem polega na tym że:
- umieją korumpować lub przechwytywać liderów potencjalnej opozycji

Czasami wystarczy zaprosic takiego opozycjoniste do swojego gabinetu by go zneutralizowac na kilka miesiecy a czasami na zawsze... :-(

Zbigniew Mitura pisze...

Bylbym wdzieczny, gdyby w tej dyskusji troche mniej zajmowano sie moimi komentarzami (oraz moja osoba), jako, ze to nie ja jestem tutaj glownym autorem.
Pozdrawiam wszystkich dyskutantow :-))

Zdzislaw M Szulc pisze...

@Jan. Dziekuje za precyzyjna odpowiedz! Kto chce zmian/reform na uniwersytetach,.. i jakie to maja byc zmiany? Te, uderzajace w moje podworko..to niedopuszczalne..i rewolucja!? A nawet "ewolucyjna" propozycja podana przez Karola ,jako rozwiazanie tymczasowe, moze byc dla kogos..zbyt "rewolucyjna"?


Pod rozwage Wszystkich Dyskutantow. Doprecyzujmy jeden z elementow podanej tu propozycji, a dotyczacy znaczenia habilitacji:patrz pkt b ( prowadzenie doktoratow/awans na prof.nadzwyczajnego).

Jak dla mnie ..tak wlasnie jest obecnie w Polsce. Karol proponuje te dwa punkty jako novum w modelu tymczasowym?

1. Przeciez strony internetowe PWr, ktore pokazuja,ze prowadzacy obecnie doktorantow/promotorzy to..dr. habilitowani..Czy te strony wprowadzaja kogos w blad!?
(http://doktoranci.pwr.wroc.pl/
promotorzy.
php?jednostka_id=70)

Tak czy nie?

2. W sprawie awansu po habilitacji/bez habilitacji: czy przepisy Art.114/115 Ustawy z 2005r juz maja tu nie obowiazywac? W takim zrozumieniu..Karol proponuje koniecznosc zrobienia habilitacji..dla wszystkich bez wyjatku....aby zostac dpuszczonym do konkursu na prof nadzwyczajnego? A przeciez tak nie jest obecnie w przepisach/praktyce? Zaostrzamy tu kryteria? Zgoda! Czyli reforma polega na zaostrzeniu kryterow w otrzymaniu habilitacji? Jak dlugo i na jakim poziomie ma ona byc i po co wogole ? A czy nie lepiej otworzyc konkurs na prof. nadzwyczajnego i szukac dr z dorobkiem na konkretna potrzebe, a nie Kolesia, az sie takiego znajdzie? To jest system anglosaski! Nie ma nazwy, dodatkowego stopnia i stanowiska adiunkta z habilitacja..czekajacego latami na promocje...mozliwosci konkursowe na stanowisko prof..w miedzyczasie czolobitnie zagadzajac sie ze wszystkimi i z wszystkim co woklo.. jako zawodnik do wykorzystania na skinienie palcem..dla wplywowego lokalnego gremium?!

Czy Szanowni Panstwo..dostrzegaja ta subtelna roznice nie tylko w zmarnowanym papierze, czasie i mozliwosciach dalszego blokowania kariery i rozwoju optymalnej samodzielnosci naukowej oraz organizacyjnej mlodym ludziom? Prosze o wypowiedzi..uzupelniajace?

Jarek pisze...

W odpowiedzi na apel Zdzisława zaryzykuję powtórzenie się po raz trzeci w sprawie habilitacji i spróbuję to sprecyzować. System, w którym robimy międzynarodowe konkursy na pofesorów - szefów grup badawczych i zachowujemy obecna role stopnia dr hab. będzie dysfunkcjonalny. Po jaką cholerę międzynarodowe konkursy jeśli wygrywającego konkurs cudzoziemca lub Polaka wracającego po najbardziej nawet udanym postdoku z zagranicy brak habilitacji ustawi natychmiast jako szefa kategorii drugiej. Tymczasem oni właśnie powinni stać się elitą przybliżającą w przyszłości polską nauke do światowej czołówki. Naturalnym sposobem budowania swojej grupy jest zatrudnienie przy własnym projekcie badawczym swoich doktorantów. Pozostawienie wymogu dr hab. dla promotora doktoratu stawia szefów grup badawczych bez habilitacji w fatalnej sytuacji.

Zdzislaw M Szulc pisze...

@Jarek. Dziekuje Panu za finalne podanie jednoznacznego i precyzyjne ujetego stanowiska w sprawie relacji habilitacja ..a konkurs na stanowisko prof. nadzywczajnego na uniwesytecie ( i co z tego wynika lub nie ?). Podzielam wszystkie podane tu przez Pana watpliwosci i zastrzezenia funkcjonalne, jako faktyczne ograniczenie rozwoju potencjalu naukowego, dalszej samodzielnosci i efektywnosci relizacji badan dla "nowego" prof nadzwyczajnego bez starej habilitacji. Pod wspomnianym lnkiem do PWr (studia doktoranckie) nie znalazlem, zeby jakikolwiek prof bez hab mial doktorantow!? A moze takich profesorow na PWr jeszcze nie ma? Kto zna profesora na uniwersytecie bez habilitacji w Polsce , ktory ma swojego doktoranta legalnie w labie?

A wiec chcemy miec system "lotny" jak orzel( efektywny pod wieloma wzgledami/taki jak anglosaski)..a pozostawiamy "stary rygiel" habilitacji w uzyciu..dajacy pingwina na jednej gasienicy!?.

Jan pisze...

Po raz kolejny zwrcam uwagę na kluczowa sprawę: istotne jest to KTO JEST DECYDENTEM. Czyli zmiany wtedy nastąpią, gdy władza będzie spoczywała w rękach odpowiednich ludzi, np. gdy system doboru decydentów będzie jakis sensowny. Habilitacja lub jej brak jest czynnikiem drugorzędnym. Na razie habilitacja jest wstepem do "bycia decydentem" (chocby takim, co o swoim doktorancie cos decyduje). Ponieważ a) habilitowanych jest stosunkowo mało, b) ściezka dostepu nie jest zbyt wygórowana (dla "swoich" to nawet az nazbyt łatwa, ale i ci "izolowani" sa w stanie przeskoczyc te poprzeczkę), zatem jak ktos sie zaprze to do tego grona sie dostanie i zazwyczaj sporo z tego wynika. Problem do przewalczenia: podwyzszyc wymagania, aby sito nie bylo dziurawe w wielu miejscach (bo jest). Alternatywa której się obawiam: władza zostaje w rekach tych co obecnie (a do władzy pra nieomal z definicji ludzie niewłasciwi, co więcej zdolności politykierskie są zwykle w odwrotnej korelacji do zdolnosci naukowych); ale brak sensownej scieżki dostepu do "uprzywilejowanego grona" (jaka obecnie jest, w niektorych dziedzinach, czy moze byc (nawet wszedzie) habiitacja). Wtedy stanowiska profesorskie mogą byc zaludniane spolegliwymi doktorami. Bo dlaczego "władcy" mieliby dopuszczać konkurencję? Oczywiscie GDYBY działały reguły bibliometryczne lub inne obiektywne: WTEDY nie ma problemu. Ale WTEDY to i habilitacja NIE PRZESZKADZA. Zatem dla mnie SEDNO to właściwa ocena parametryczna i jednostek i pojedynczych pracownikow. Jak to bedzie dzialac, to NO PROBLEMS. Ale w moim odczuciu ŁATWIEJ o zmiany na poziomie powiedzmy CK i KBN niz na poziomie lokalnych układów. Np. są ponoc uczelnie, gdzie habilitacje Z NAUK ścisłych (dla mnie to szok!) są przyznawane bez publikacji z LF. I co na takich poradzić? Tylko CENTRALNIE ich "zlikwidować" (np. odebrac uprawnienia habilitacyjne czy inne). Przecież to decyzja minutowa. A "rynek' (czy co tam jeszcze) to albo cos zrobi po latach albo i nie (bo przeciż "klient" - doktorant moze mieć "dobrze" - łatwy i sybki doktoracik, i biznes moze sie kręcić...).

Malgorzata pisze...

Dzisiejsza rzepa drukuje artykul Andrzeja Jajszczyka Polskie uniwersytety potrzebują reanimacji, ktorego fragment dotyczacy Modelu kariery akademickiej zamieszczam ponizej:

Polskie uczelnie działają według wzorców wprowadzonych ok. 200 lat temu w zupełnie innych warunkach gospodarczych i społecznych, w czasach gdy naukę i kształcenie na poziomie wyższym uprawiała bardzo wąska grupa ludzi. Wzorce te zostały jeszcze utrwalone w czasach komunizmu w krajach będących pod sowiecką dominacją. Ich istotą jest wielostopniowa hierarchia i statyczność. Uznanie zależy od zdobycia habilitacji i profesury, nie zaś od rzeczywiście uzyskanych wyników naukowych. Ewenementem na skalę światową jest u nas nadawanie tytułu profesora przez prezydenta państwa. Taka struktura, a także kolegialność podejmowania zbyt wielu decyzji, są z natury antyinnowacyjne.

Należy więc zlikwidować zarówno habilitacje, jak i tytuł profesora. Ocena pracowników, a także zatrudnianie ich na określonych stanowiskach, powinny być oparte wyłącznie na ocenie ich dorobku i przydatności dla uczelni. Nie wszyscy oczywiście muszą być gwiazdami nauki, publikującymi w najlepszych periodykach, niektórzy mogą być po prostu świetnymi organizatorami dydaktyki czy specjalistami w prowadzeniu skomplikowanych projektów badawczych. Uczelnia, której zależy na wysokim poziomie, będzie wręcz zmuszona do organizowania jawnych i autentycznych konkursów na stanowiska (obecne praktyki pozostawiają dużo do życzenia).

Zniesienie habilitacji umożliwi wprowadzenie bardzo użytecznego modelu kariery akademickiej znanego z krajów anglosaskich. Po ukończonych studiach doktoranckich młody człowiek robi karierę w gospodarce, na przykład pracując w banku, kancelarii prawnej, przedsiębiorstwie produkcyjnym czy pozauczelnianej jednostce badawczej. Po kilkunastu latach ma szansę wystartowania w konkursie na stanowisko profesorskie i kontynuowania kariery naukowej.

Nie trzeba tłumaczyć, jak nieocenione usługi uczelni i jej studentom może oddać taki doświadczony praktyk. Dziś tego modelu nie da się zrealizować, po prostu wymagana jest habilitacja, którą można zrobić tylko na uczelni. Podobne ograniczenie występuje w przypadku zatrudniania nawet znakomitych profesorów, którzy chcieliby przyjechać do Polski z zagranicy.

Z opisywanym modelem kariery wiąże się jawność dorobku naukowego. Walczy o to od lat m.in. prof. Józef Kalisz z Wojskowej Akademii Technicznej. Widać tu pozytywne zmiany, gdyż część uczelni, w tym moja, publikuje na stronach internetowych dorobek wszystkich swoich pracowników.

Anonimowy pisze...

Propozycja prof. Życzkowskiego, choć interesującą zawiera jedno słowo-klucz: MOBILNOŚĆ.

To oczywiste, że mobilność naukowców sprzyja rozwojowi - zarówno poszczególnych ośrodków, jak i pracowników. Nie problem więc zadekretować mobilność, problemem jest jej umożliwienie.

I tu pojawia się problem nie do przeskoczenia. Model postulowany przez prof. Życzkowskiego jest modelem przejściowym. Jako taki, jeśli rozumiem nie może liczyć na zwiększone finansowanie z budżetu.

Tymczasem w polskiej rzeczywistości nie ma możliwości, by wyegzekwować mobilność kadry naukowej bez dramatycznego zwiększenia wynagrodzeń, a tym samym środków na badania naukowe.

Obecnie asystent na dobrej uczelni warszawskiej, krakowskiej czy poznańskiej zarabia 1300-1900 zł na rękę. Adiunkt 1800-2500.

Biorąc pod uwagę koszty wynajmu mieszkań i koszy utrzymania nie ma cudów. Taka pensja nie wystarcza na życie, jeśli pracownik ma być mobilny. Mobilność bowiem oznacza konieczność ciągłego przemieszczania się, a więc wynajmu. No, chyba że chcemy by naukowcy byli od urodzenia milionerami i kupowali sobie własne mieszkanie przy każdej przeprowadzce.

Albo mieli bogatego współmałżonka, równie mobilnego jak naukowiec i finansującego jego naukowe fanaberie.

Obawiam się, że takich osób jest bardzo, bardzo mało.

Jakie więc profesor Życzkowski widzi wyjście z tej sytuacji?

Malgorzata pisze...

@Anonimowy
Jedna prosba - prosze podawac jakis nick w podpisie dla mozliwosci adresowania polemiki (mozemy miec wielu anonimowych).

Studenci moga byc mobilni, mieszkac w akademikach, to dlaczego niby to kadra nie moze mieszkac na kampusie w hotelach asystenckich?

I uprzedzam - moje miesieczne koszty mobilnosci (do pierwszego miejsca pracy w Polsce) wynosza okolo PIECIUSET zlotych z pensji netto (BRAK MOZLIWOSCI wliczenia ich w koszty uzyskania dochodu), wiec prosze nie wysuwac argumentow finansowych, ze to jest niemozliwe. Takich kosztow nie ponosza moi znajomi, ktorzy zamiast sie rozwijac naukowo 'pilnowali' swoich pozycji na uczelni 'od studenta po rektora'. Dodam, ze doktorat i dwa post-doki odbylam za granica (3 rozne kraje) czyli MOZNA!!!
Dojezdzam tez na wyklady do Francji, ale tutaj koszty przelotu i hotelu nie ja pokrywam :-)

Aleks pisze...

A coz to za problem z dojazdem? Mozna z Krakowa jezdzic pociagiem do Rzeszowa czy Jaroslawia na drugi etat to mozna i na pierwszy.
Mozna z Zielonej Gory jezdzic na 2-3 dni do Poznania czy Szczecina by dorobic to mopzna i po to by tam solidnie popracowac. mozna na stale mieszkac w jednej miejscowosci a na kilka dni roboczych (caly tydzien?) jezdzic do innej i tam okresowo pomieszkiwac w akademiku czy hotelu asystenckim. Jak przyjmujaca uczelnia zobaczy, ze jest sie dobrym (dobre publikacje podnisa prestiz tej uczelni) to i zapewni dobre lokum. Dzis to juz nie jest takie trudne. sa uczelnie ktore wynajmuja cale mieszkania swoim pracownikom z Warszawy...

Jan pisze...

Jarek pisze: "Uważam, że są dwa zapisy ustawowe podtrzymujące cała przestarzałą konstrukcje polskich uczelni. 1. Wymóg habilitacji dla promotorów prac doktorskich 2. Uzależnienie zdolności danej uczelni do prowadzenia okreslonych kierunków studiów na podstawie liczby pracowników naukowych z habilitacją.". Pytanie tylko na co te filary zamienić? Załózmy, ze je zniesiemy. W pierwszym przypadku chyba nic sie (ani złego, ani dobrego) nie stanie. W każdym razie ja nie ma nic przeciwko (przy założeniu, ze to dotyczy to tylko promotora, a nie pozostałych decydentów, np. Rady Wydzialu). Ale w drugim przypadku COŚ INNEGO jest potrzebne, bo inaczej prosta droga do oszustw. Np. obawiam sie tego że paru sprytnych ludzi nazwie się "profesorami informatyki" mając ledwie doktorat i to nie z informatyki, i zrobi sobie studia mgr inż. z informatyki. Rynek może nawet to "kupić". Słabi wykladowcy, to i dyplom łatwiej osiagalny, nazwa ładna (mgr inz inf), a w pracy to aż tak wiele kompetencji nie trzeba. Czyli taki "kurs" moze jest i potrzebny dla "rynku". Moja obiekcja: nie nazywajmy tego studiami magisterskimi. Jaki filar bym proponował w zamian "hab."? Na przyklad poziom naukowy mierzony indeksami. Ale JESLI TAK, to mam delikatna propozycję: akcentujmy ten NOWY FILAR (na razie jako dodatek do "starego"), a jak juz uda się go wprowadzić, to filar pod nazwą "ilość habilitowanych" istotnie okaze sie zbędnym ozdobnikiem. Na razie brak tego nowego filara, zatem obawim się, że usuniecie tego starego (acz mocno zmurszałego) tylko zawali całą konstrukcję i wzmoci OBECNE patologie (rządzic będa ci sami, ale juz bez zadnych więzów).

Jarek pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Jarek pisze...

@Jan, Zgadzam się. Trzeba zaproponować coś w zamian akredytacji opartej na prostym sumowaniu stopni i tytułów naukowych. Sądzę, że należałoby to oprzeć na jawnej wieloparametrycznej ocenie uczelni przez komisję akredytacyjną. Zwróć uwagę, że z systemu nie znika stopień naukowy doktora. Natomiast słowo profesor staje się tytułem związanym ze stanowiskiem akademickiem. W związku z tym Komisja akredytacyjna ma mozliwośc sformułowania nastepującego pytania: Jakie wymogi uczelnia stawia osobom zatrudnianym na stanowisku profesora? Wtedy naprawdę dobra uczelnia powinna odpowiedzieć, że zatrudnia na tym stanowisku wyłącznie osoby ze stopniem doktora, które zdobyły przynajmniej jedną nagrodę Nobla w swojej dziedzinie i wszystko będzie jasne "/'

Anonimowy pisze...

Szanowna Małgorzato:

Jasne, że można. Wszystko się da zrobić.
Można ze skromnej pensji dojeżdżać na wykłady do Francji. Dorośli ludzie z dziećmi mogą mieszkać w akademikach jak studenci – nawet niektórzy i dziś tak mieszkają. Można też pracować za 1500 zł miesięcznie – przecież zawsze można podnieść argument że na Ukrainie pensum wynosi ponad 1000 godzin, a pensja to ok. 100 €. Co więcej, można nawet zasugerować że skoro praca naukowa jest tak przyjemna (bo jest!), to niech ludzie zaczną ją traktować jak hobby i niech badają i uczą za darmo, a utrzymywać się będą z innych źródeł.

Problem jest jednak zupełnie inny i chyba Pani Małgorzata się z tym zgodzi. Nie chodzi o mobilność jako cel sam w sobie, ale jako środek do celu głównego, jakim ma być podniesienie poziomu badań naukowych w Polsce. Więc oferowanie 30-paro letnim osobom z rodziną pokoju w akademiku tego poziomu nie podniesie. Ceniący siebie ludzie po prostu wzruszą ramionami i się przekwalifikują, pozostaną jedynie nieliczni pasjonaci (niewątpliwie takim pasjonatem jest Pani Małgorzata, skłonna dokładać do interesu z własnej kieszeni – chwała jej za to!) lub ludzie nie mający innych pomysłów na życie, ale niekoniecznie utalentowani.

Drogi Aleksie,

Wyjątkowo nietrafiony przykład. Co innego dorabiać za porządne pieniądze kosztem wolnego czasu – sam mam takie doświadczenia, ale byłem gotów do poświęceń bo wiedziałem, za co robię. A co innego dojeżdżać by mieć na chleb i opłacenie rachunków – na pierwszym etacie.
Nie wiem, jak jest w Warszawie ale w Krakowie i dobre uczelnie swoim pracownikom mieszkań nie wynajmują. A ceny wynajmu (nie wspominając już o kupnie!) są u nas astronomiczne. Sensacją w środowisku była wiadomość, że jedna uczelnia państwowa KUPIŁA profesorowi mieszkanie, by przyszedł do niej na etat. Ale dzięki temu otwarła nowy, oblegany teraz przez kandydatów kierunek studiów. Jednak zwykły „szarak”, młody pracownik na takie luksusy liczyć nie może.
Powtarzam – można sobie zadekretować mobilność i nawet ją uzyskać przy niskich pensjach. Ale czy ktoś pomyślał o kosztach? Tyle się mówi o pladze wieloetatowości – jakie są koszty dojazdu, pomieszkiwania kątem w kiepskich warunkach i pracowania za głodową pensję? Czy taki pracownik będzie równie produktywny, jak ten lepiej opłacany?

flamengista@poczta.onet.pl

Aleks pisze...

Jeszcze o dojazdach na pierwszy etat. Znam osobiscie dwa przypadki takich osob. Jeden doktor (nazwisko pomine, bo nie wiem czy chce o tym mowic) poo konflikcie na UJ przeniosl sie na Slask. Mieszka w Krakowie pracuje na Slasku. Publikuje sporo i to w dobrych pismach. W Krakowie ma zone i dziecko/dzieci.
Drugi przyklad to profesor tytularny z Wroclawia pracujacy od lat w Opolu. Tam ma spora grupe swoich uczniow. Doktoryzowal ich we Wroclawiu i Warszawie. Czyli mozna jak sie chce.
Nikt nie mowi przeciez by z Wroclawia jezdzic do Olsztyna a z Krakowa do Szczecina.

Malgorzata pisze...

@flamengista
To zbyt proste napisac 'nie da sie bo kasa i juz'. Karol Zyczkowski poruszyl bardzo istotny problem mobilnosci naukowcow, podjety tez czesciowo przez Andrzeja Jajszczyka w szerszym artykule Polskie uniwersytety potrzebują reanimacji w Rzeczypospolitej.

Zarowno propozycje KZ jak i AJ dotycza niezmiernie waznych aspektow rzeczywistosci polskich uczelni i wynikaja z ich wlasnych zyciowych doswiadczen i glebokiej troski o stan polskiego szkolnictwa wyzszego.

Doprawdy szkoda by bylo sprowadzic je do problemu kosztow indywidualnych mobilnosci i co sie komu 'oplaca'. Prosze nie zapominac, ze w przodujacych w nauce osrodkach, okres mobilnosci jest okresem niezbednej inwestycji w swoja wlasna kariere, a nie odcinaniem kuponow, co tak trudno przychodzi zrozumiec mlodym Polakom.

Dla zachowania odpowiednio wysokiego poziomu merytorycznej dyskusji - proponuje przed kolejnym komentarzem zapoznac sie szerzej z samym problemem mobilnosci, ktoremu poswiecony jest osobny watek na naszym blogu Mobilnosc naukowcow, a szczegolnie ze stosownym 132 stronicowym raportem zespolu prof. Woznickiego.

Anonimowy pisze...

Szanowna Małgorzato,

dziękuję za sugestię, że nie jestem merytorycznie przygotowany do dyskusji;)

Na NFA ten temat wałkowany jest od dawna, więc pewne doświadczenie mam. Co więcej, ja nie kwestionuję pomysłu prof. Życzkowskiego.

Moja uwaga o finansach wywołuje zwykle zrozumiałą irytację. W tym przypadku jest podobnie - co tylko świadczy o tym, że problem istnieje.

Moje początkowe pytanie brzmiało: jak wprowadzić system przejściowy, który doprowadziłby do naprawy nauki polskiej - system wymuszający mobilność - w sytuacji gdy nie ma tutaj mowy o zwiększeniu nakładów.

Pani sugeruje, że ludzie jeździć będą, bo chcą w siebie inwestować i już. Kropka.

No więc ja twierdzę, że przy niezmienionych nakładach i równie marnych pensjach jak obecnie, dodatkowo wymuszona mobilność która KOSZTUJE samych zainteresowanych spowoduje, że pogłębi się selekcja negatywna w nauce polskiej i kolejne osoby zrezygnują z pracy na uczelni. Kropka.

Serdecznie pozdrawiam:)

flamengista@poczta.onet.pl

Malgorzata pisze...

@flamengista

dziękuję za sugestię, że nie jestem merytorycznie przygotowany do dyskusji

To nie byla sugestia o braku przygotowania merytorycznego tylko zaproszenie do zapoznania sie z istniejacym juz powaznym opracowaniem dotyczacym mobilnosci polskich naukowcow. Dyskusji nie mozna za kazdym razem rozpoczynac od zera, a w dodatku prof. Woznicki jest czlonkiem powolanego 1 lutego br. Zespołu do Spraw Opracowania Założeń Reformy Systemu Nauki oraz Założeń Reformy Systemu Szkolnictwa Wyższego, zespolu ktory bedzie sie miedzy innymi zajmowal propozycjami dotyczacymi meritum postu Karola Zyczkowskiego. Powazny udzial w dyskusji wymaga znajomosci pogladow jej uczestnikow i umiejetnosci przekonywania oponentow do swoich racji.

Moja uwaga o finansach wywołuje zwykle zrozumiałą irytację. W tym przypadku jest podobnie - co tylko świadczy o tym, że problem istnieje.
Tutaj zdecydowanie sie zgadzamy, tylko ja widze ten problem inaczej. Od klku lat sledze na biezaco dyskusje toczaca sie w kraju - dyskusje dotyczaca koniecznosci reform. Wiekszosc propozycji wychodzacych ze srodowiska jest niestety zwiazanych z egoistycznymi korektami dotyczacymi sytuacji INDYWIDUALNYCH przedstawicieli srodowiska i zadaniami zwiekszenia finansow, a przy braku tych ostatnich konczy sie to wszelka negacja mozliwosci jakiejkolwiek poprawy sytuacji. To jest w najwyzszym stopniu denerwujace i rzeczywiscie swiadczy o tym, ze problem istnieje.

Podobnie zreszta jest obecnie w sluzbie zdrowia - nieprzypadkowo sluzba zdrowia i szkolnictwo wyzsze to najbardziej ciazace spoleczesntwu dziedzictwa z poprzedniej niezbyt chlubnej epoki.

Jarek pisze...

Widzę, że dyskusja ewoluuje, rozgałęzia się i troszeczkę zaczyna odbiegać od tematu wpisu jakim była propozycja "przejściowego" modelu kariery akademickiej. Może autorzy wpisów na temat mobilności w geście dobrej woli skasują swoje wpisy tutaj i przeniosa je na wątek "mobilność naukowców". Ja w każdym, razie zrobię tak ze swoim wpisem! Pzdr.

Malgorzata pisze...

Podstawowe pytanie jakie nalezy sobie zadac brzmi:
Czy w ogole jeden model kariery akademickiej (okreslonej i kontrolowanej centralnymi uregulowaniami) dla wszystkich typow uczelni jest mozliwy? Wiecej czy jest wskazany!

Osobiscie sadze, ze zaproponowany przez Karola model dotyczy tzw. uczelni 'badawczych', a uznanie go za obowiazujacy w calym sektorze szkolnictwa wyzszego umacnialo by tzw. 'academic drift' opisany na stronie 47 raportu OECD Tertiary Education in Poland - uznany tamze za wysoce niewlasciwy i nieadekwatny dla masowej edukacji.

Nalezy rowniez postawic powazne pytanie czy to wlasnie nie 'academic drift' jest jedna z glownych przyczyn obnizenia sie poziomu nauczania i badan na czolowych polskich uczelniach, poprzez wygenerowanie problemu wieloetatowosci (minima kadrowe oparte wylacznie na 'akademickich' kryteriach).

Przypominam tutaj bardzo dobra prezentacje Marcina Milkowskiego Jak reformowac polskie uniwersytety?
W swietle krytycznego raportu OECD zadane w niej pytania staja sie jeszcze wazniejsze, jezeli rozciagniemy je na cale szkolnictwo wyzsze.

Jan pisze...

No właśnie. Znów pojawia się dychotomia: uniwersytety i zawodówki. Faktycznie, moze nawet 90 procent tzw. wykształcenia wyzszego, to po prostu specjalizacja w jakimś utylitarnym segmencie, nie mająca wiele wspólnego z nauką (i "prawdziwym" szkolnictwem wyzszym). Moda obecna dąży do tego aby to tez nazywać edukacją wyższą w dawnym stylu.
Sam nie wiem co gorsze: udawanie szkoly zawodowej przez uniwersytet (i studenci a nawet OECD utyskują że nazbyt "akademickie" nauczanie), czy udawanie uniwersytetu przez szkolę zawodową (to obecnie bardzo w modzie i magistrem każdy chce być, czemu nie skoro takie stopnie pół darmo rozdają). Osobiście lubię klarowne sytuacje i nie odpowiada mi obecne zamieszanie semantyczne, w którym różni oszuści czują się jak ryby w wodzie, a i prawdziwa nauka i studenci na tym cierpią.

Anonimowy pisze...

Króciutko w dodatku do innych opinii: uważam, że dużą szkodę przynosi instytucja "pracownika samodzielnego". Powoduje ona dwa typy problemów:
a) logistyczne - luka pokoleniowa oraz czas potrzebny w naszych warunkach na przeprowadzenie projektu habilitacynego powoduje, że instytuty nie mogą się rozwijać, ciągle oczekując na "świeżych habilitowanych"
b) tworzy się niezdrowy podział na tych, którzy są "niesamodzielni" i nie wiele mogą, oraz na tych, których nikt i pod żadnym pozorem nie usunie ze stanowisk (patrz a) i realnie nikt nie weryfikuje ich osiągnieć. Ten opis to oczywiście generalizacja, której używam w celu skrótowego naszkicowania poglądu, a nie podania jakiejkolwiek ocenie środowiska akademickiego. W moim mniemaniu, pokazuje on jednak dość wyraźnie jedno ze źródeł złej kondycji polskiej akademii.

Zdzislaw M Szulc pisze...

@Konrad. Bardzo dobre okreslenie logistyka/logistyczne problemy dla zjawiska tworzenia tzw. samodzielnych pracownikow nauki/habilitacji!

W glowie ( nie tylko decydentow) to sie nie miesci, ze mozna inaczej, latwiej oraz bardziej efektywnie sterowac zatrudnianiem/rozwojem kadr, promocja + procesem badawczym/finansowaniem bez tej w/w logistyki!

Rozpatrujac to zagadnienie w kategoriach reguly "7R" , czyli co z tego faktycznie mamy na wyjsciu,to pojawiaja sie tylko..wskazniki ilosciowe! Jakosc, konkurencyjnosc, wydajnosc, innowacyjnosc, postep i koszty nieadekwatne do potrzeb i..kieszeni spoleczenstwa(dochodu).

I tu , wracajac do poczatku wpisu, widac od razu, ze sa braki w umiejetnosci poslugiwania sie analiza logistyczna/wyboru modeli/ do rozwiazywania tego typu problemow w nauce, jej organizacji/zarzadzaniu w Polsce?

Albo...panstwo widzi tylko taka wlasnie mozliwosc zarzadzania i kontroli "majatku" intelektualnego, do ktorego nalezy wciaz doplacac..i doplacac, i doplacac, i doplacac, bez konca!

A Unia i tak swoje, zgodnie z Kontaktem Akcesyjnym, co roku bierze od polskiego podatnika do wlasnej kieszeni!Jaki % z tych pieniedzy wraca na polskie uniwersytety/instytuty PAN? 1%, pare %, czy tez wiecej? Kto zna/widzial te dane? Dzieki habilitacji mamy w Polsce 2 rzeczy zagwarantowane: drenaz mozgow i pieniedzy w swiat!

Jarek pisze...

@Zdzisław, To, że państwo nie sięga po bardziej nowoczesne rozwiązania organizacyjne w sferze nauki i szkolnictwa wyższego wynika nie z tego, że politykom coś sie głowie nie mieści tylko z tego, że oni sobie tym głowy w ogóle nie zawracają. Dopłaty do produkcji rolnej to jest w polskiej polityce zagadnienie pierwszorzędnej wagi, polityka naukowa i stan naszych uniwersytetów to jest zagadnienie co najwyżej czwartorzędne. Dlatego szkolnictwo wyższe w Polsce ma tak olbrzymią autonomię. To nie jest tak, że profesura sobie tę autonomię wywalczyła. Po prostu przez lata decydentom politycznym było absolutnie wszystko jedno co się w tym obszarze życia społecznego dzieje więc prowadzili politykę pod hasłem "róbta co chceta w ramach kiepskich finansów, które od nas dostajeta!" I niech mnie liberałowie zjedzą żywcem, ale odbierający dzisiaj honoris causa Balcerowicz jest ojcem chrzestnym i głównym promotorem takiej właśnie polityki w tej sferze. Może zreszta stąd właśnie wzięła się decyzja UW o doktoracie h.c. dla Balcerowicza "/'

Jan pisze...

Wciaz nie jestem przekonany do tezy ktora na tym formum ma wymiar sandardu: "za wszystko winne jest istnienie habilitacji". Mam wrazenie, ze glownym problemem jest BRAK ROZLICZANIA ZA EFEKTY. Jedynym powazniejszym kryterium finansowym jest "produkcja" magistrow, doktorow itp. oraz (fakt) ILOSC doktorow, dr hab. itp. w instytucie. GDYBY glownym kryterium byla jakosc, to profesor, jako DROGI i czesto NIEEFEKTYWNY pracownik bylby niekoniecznie mile widziany. Minima kadrowe sa tak symboliczne (tylko 6 dr hab. na studia mgr, a do prowadzenia kierunku trzeba co najmniej 20 osob), ze nie uwazam ich za istotny problem kadrowy. Dla mnie PROBLEMEM jest niska poprzeczka w uprawnieniach doktorskich i habilitacyjnych (i wiele instytuow chomikuje profesure aby TE UPRAWNIENIA utrzymac) oraz (najgorsze) BRAK POPRZECZKI jakosciowej przy tych uprawnieniach. Skandalem jest to, ze byly (moze wciaz sa?) instytuty z uprawnieniami habilitacyjnymi i bardzo niska kategoria KBN. Przypomne zreszta ze jestem zwolennikiem automatycznej (i niekoniecznie dozywotniej, moze miec okres waznosci np. 10 lat) habilitacji: jawne kryteria i idzie sie po habilitacje "jak po swoje". W polskiej nauce, przezartej postkomunizmem, wprowadzenie wolnoamerykanki moze nie przyniesc spodziewanych efektow. Wolalbym jasne reguly NARZUCONE z gory. Moga to byc nawet reguly amerykanskie (jak mawial bodaj Kisiel: "wziac za morde i wprowadzic liberalizm", bo u nas "samo" sie nic sensownego nie wykluje).
Owszem habilitowanie obecnie sa czesto niskiej jakosci. Ale doktorzy; jeszcze nizszej. Habilitacje (a zwlaszcza tytuly) mozna nawet zweryfikowac itp. CK mozna wymienic na lepsza. Ale puszczenie wszystkiego "na zywiol" budzi moja obawe: wtedy znikna szanse na poprawienie czegokolwiek. A rynek (w moim odczuciu) wcale nie dziala na korzysc nauki (moze i slusznie, moze nauka nie jest az tak BARDZO potrzebna..),
tu trzeba decyzji kulturowo-strategicznej i to decyzji panstwa, bo w Polsce innych podmiotow w zasadzie NIE MA (moze p. Krauze? ale dotad to chyba nawet zadnej szkolki jeszcze nie stworzyl...).

Malgorzata pisze...

@Jarek i ZS
Trzymajmy sie watku dyskusji czyli "tymczasowego" modelu kariery. Tutaj tylko dodam, ze Jarek ma absolutna racje w jednym - w kraju brakuje jakiejkolwiek 'policy' dotyczacej szkolnictwa wyzszego. Wiecej! Autorzy raportu stwierdzaja, ze brak jest danych statystycznych, ktore mogly by sluzyc wypracowaniu dlugoletniej strategii. Kwestia ta wyraznie zasluguje na osobny watek dyskusyjny!!!

Teraz wracam do wlasciwego watku. Faktycznie srodowisko zostalo pozostawione przez politykow samym sobie - Kolejny cytat z rapotu OECD, czesc 6 (Concluding Remarks) str. 118.
the past easily becomes a burden, and there is the understandable danger that all the participants may find themselves ‘fighting the battles of the previous war’, instead of adapting to the quite different challenges of the present and the future. Many of those we spoke to (policymakers, institutional leaders, staff and students) referred to the
over-riding importance of ‘merit’: after the years of ideological bias, political patronage and nepotism, not only is academic freedom sacrosanct, but a reliance on pure academic merit is seen as the only proper criterion for student selection and financial support, and for staff selection and promotion. Unfortunately, merit is never pure: in every schooling system the opportunity to acquire the highest grades is not equally distributed. A society which wishes to make the most of its talents needs to balance the demand for merit with the imperative of equity, especially in deciding which students to admit to its most sought-after courses and which students to subsidise. In the case of academic staff, the perceived risk is slightly different, but the outcome is equally damaging: there are better ways to protect merit than to insist on further qualification hurdles until the age of 60.


Model tymczasowy powinien brac pod uwage powyzsze stwierdzenia autorow raportu OECD, a dokladniej winien zawierac/wprowadzac nowe elementy, wzmacniac juz istniejace, ktore umozliwiaja i wrecz PREFERUJA inna sciezke kariery niz oparta wylacznie na akademickich tytulach uzyskiwanych do poznego wieku.
Habilitacja i belweder moga sobie dalej istniec dalej jako skansen, ale nie powinny byc wystarczajace do piastowania wysokich stanowisk i podejmowania decyzji w przypadku niespelnienia innych kryteriow (nie tylko akademickich jak np. aktualny dorobek naukowy).

Anonimowy pisze...

@Jan. Zgadzam się z Tobą, że teza "wszystkiemu winna jest habilitacja" to teza bardzo niebezpieczna. Choćby dlatego, że częsciowo przykrywa frustrację tych, którzy z różnych powodów nie mogą osiągnąć tego celu. Ale jednocześnie - z tego co do tej pory przeczytałem - ludzie tutaj na AP dość dobrze ARGUMENTUJĄ przeciw habilitacji: czy sie z wszystkim zgadzam, czy nie, to inna sprawa, oczywiscie, ale oni mają prawo do umotywowanych opinii.

Malgorzata pisze...

@Jan
Drogi Janie, w swoich postach czesto operujesz slowem jakosc. Co przez nia rozumiesz?
Polecam moj poprzedni wpis - cytat z raportu OECD, w ktorym stwierdzenie, ze stosowanie kryteriow opartych wylacznie na 'academic merit', w szczegolnosci zdefiniowanych poprzez rozbudowany system stopni/tytulow jest po prostu 'damaging'.

Polecam rowniez wszystkim doglebna lekture raportu OECD, zwlaszcza dotyczaca zgubnych skutkow wszechobecnego w polskim systemie tzw. 'academic drift'.

Sprowadzanie dyskusji o polskim szkolnictwie wyzszym do kwestii habilitacji i pieniedzy na badania jest typowym przykladem academic drift. Bez przezywciezenia tej ograniczonej perspektywy nie ma moim zdaniem szans na sensowne reformy. Tylko czy srodowisko i politykow na to stac? Sledzac od miesiecy wypowiedzi na forach jak i Autodiagnoze polskiego srodowiska naukowego mam co do tego powazne watpliowsci...

Stad moj apel: Zapoznajcie sie a raportem OECD by przezwyciezyc ta niewlasciwa mentalna perspektywe, uniemozliwiajaca ogolnosrodowiskowa dyskusje o polskich uczelniach, ich misji i przyszlosci.

Malgorzata pisze...

Moj pierwszy komentarz w tym watku dotyczyl problemu 'dydaktycznego workload', ktory ma znaczacy wplyw na rozwoj kariery akademickiej. W tym miejscu kilka cytatow z raportu OECD:

Czesc 5 (Priorities for Future Policy Development), sekcja 3 (Human Resources), strona 99
Finally, we were made very strongly aware of the importance attached in Poland to the long career ladder, including not only the second doctorate (dr.habil.) but also and most exceptionally (by international standards) the qualificatory award of titular professorship prior to appointment to a specific professorial post. This importance is symbolised, and the procedures are underpinned, by the existence of a dedicated commission, the CCADT, independent of the ministry of higher education. As we argued in Section 4.3, it appears to outsiders like ourselves that any benefits of this system are now outweighed by the very considerable costs, most obviously in delaying the maturity of able young scholars and researchers, but also, for example, in demanding a prolonged training in research at the expense of preparation for teaching.

Czesc 4.3 - (tlumaczenie w biuletynie)
But it should also be noted that there is a sharp gradient between the salaries paid at different grades. Poland is not unique in this. But there is evidently quite a strong perception of injustice among junior staff, (..) senior staff not only earn much higher salaries but have teaching loads which are almost always far lower. There is of course the further underlying paradox, common to all tertiary education systems to a greater or lesser extent, that whereas promotions, high status and higher financial rewards are dependent on excellence in research, it is the teaching effort and not the research that provides the bulk of the resources (and especially so in Poland) with which institutions pay their staff. Junior staff can easily see themselves in an exploitative relationship whereby they generate the income which then rewards others who do far less to earn it.

Uwazam, ze 'tymczasowy' model kariery i uregulowania ustawowe winny zlikwidowac jak najszybciej powyzsze paradoksy, tzn. winno nastapic odwrocenie obciazen dydaktycznych - ich ciezar powinni przejac profesorowie, jako najbardziej kompetentni do jej prowadzenia. Obecny niski poziom dydaktyki ma rowniez niepomijalne zrodlo w obecnej sytuacji: prowadzenie rzetelnej dydaktyki jest wrecz karane, gdyz nie pozwala na poswiecenie wystarczajacej ilosci czasu na badania - szczegolnie na uczelniach spoza czolowki rankingowej gdzie studenci sa slabiej przygotowani merytorycznie do studiowania. Zbyt czesto rowniez dochodzi do sytuacji, gdy senior-staff ma zmniejszone pensum dydaktyczne, a mimo to wymaga od junior-staff zastepowania go w elementarnych obowiazkach jak przykladowo zastepstwa na wykladach czy wrecz przeprowadzanie egzaminow...

Jan pisze...

Na początek przyznam się do "academic drift", bo chyba go mam. Wyraża się on w tym, ze magistra wciąż uważam za stopień quasi-naukowy i nie widzę potrzeby, aby "każdy" był magistrem. Inne sprawy: 1. Kariera. Fizyka jest trudna, jest sporo dobrych profesorów. Wydawałoby się, że będą blokady w karierze. Ale nie ma. Można zrobic szybko habilitację. Z tytułem gorzej, ale chyba TYLKO dlatego, ze studentów (ergo i doktorantow) jak na lekarstwo. Owszem, mozna to jeszcze przyspieszyć zautomatyzowac. Czemu nie? Może sie inaczej nazywać, moze być na czas określony itp. 2. Co rozumiem przez wysoki poziom? Aby nie uczyć byle czego i byle jak, nadając potem ładnie brzmiacy tytuł lub stopień doktora czy magistra. TRADYCJA jest ważna. W uproszczeniu: moze nich profesorzy (od dziedziny X) kształcą doktorów (X) i wspólnie razem magistrów (dziedziny X). Jesli dziedzina X jest "do niczego", niech będzie mechanizm który INFORMUJE o tym potencjalnych studentów (np. statystyki bezrobocia) oraz oczywiście ciąć dotacje dla tych kierunków (i vice versa, zachęcac studentów do kierunków potrzebnych).
Dopuszczalbym (a nawet marzę o tym w swej dziedzinie), aby profesorowie X mogli zrobic studia Y (w swej poddziedzinie, lub pokrewnej), nie wpychajac sie explicite w INNĄ dziedzinę (może oznaczenie magister XY oraz INNY magister YX byłoby O.K.). Tak czy inaczej JESTEM ZWOLENNIKIEM minimow kadrowych, jako "strażnika" czystosci dziedziny (aby np. paru doktorów fizyki czy techniki, co gorsza obwołując się dla niepoznaki profesorami matematyki, nie produkowało MAGISTROW matematyki).
3. Zgadzam sie z uwagami Małgorzaty o dydaktyce. Profesorowie powinni miec więcej zajęć i w ogóle powinna być KORELACJA: ilość zajęć dydaktycznych - płaca. W wielu dziedzinach chyba nawet tak jest. Prawdopodobnie źródłem wielu patologii jest zbyt duże zróżnicowanie stawek za godzinę.
4. Czy uczenie na prawdziwie wysokim (naukowo) poziomie jest "szkodliwe"? Niekoniecznie.
Nauka (matematyka, fizyka) uczy myślenia, mobliności intelektulnej itp. Czyli znając je - łatwo wchłania się inne (bardziej utylitarne) rzeczy. Przykładem jest utylitarna informatyka, łatwo i szybko opanowywana przez np. fizyków. Przyklad inny: poziom dobry to wyprowadzenie wzoru "z głowy" i rozumienie go, poziom kiepski, to "wykucie na pamięc" i bezmyslne stosowanie.

Jan pisze...

Wysoka jakość studiów w moim odczuciu, to przede wszystkim ich związek z badaniami naukowymi i standardami panującymi w danej dziedzinie. INNĄ kwestia jest potrzeba istnienia czy ważnośc TEJ dziedziny itp. A do wielu waznych i super-istotnych społecznie zawodów żadne wyzsze wykształcenie nie jest konieczne (acz pewnie nie zaszkodzi, ze np. kierowca jest filozofem lub ekonomistą, a pracuje jako kierowca, bo w wyuczonym zawodzie - bezrobocie; byle to był jego swiadomy wybór, a nie efekt oszukania przez sprawny marketing i nieudolne państwo).

Zdzislaw M Szulc pisze...

Prosze zwrococ uwage ,ze w Niemczech funkcjonuja 2 sciezki kariery...pod lupa! Deliberacje " przeciw"i "za" oraz zbedne gadulstwo ucieto od razu (wiele lat temu)! Po prostu jeden system reglamentacji dobr nalezy porownac w dzialaniu z innym, jesli nie chce/mozna zniecs od razu istniejacy. A nie usprawniac istniejacy wadliwy system..w stylu jak lepiej rozprowadzac kartki na cukier...gdy nie chce/potrafi sie wogole cukru produkowac..oraz mowi, ze ma sie na niego wylaczny monopol!

Jan pisze...

@Zdzisław Szulc. Analogii z reglamentacją cukru nie rozumiem. Jeśli jest cos reglamentowane to (co najwyżej) uprawnienia do nadawania stopnia magistra itp. A gdzie ten stopień jest NIEZBĘDNY? Chyba tylko w szkolnictwie nizszym i może w części aparatu biurokratycznego. Poza tym, GDYBY rynek wyprodukował "prawdziwy cukier" (świetnych absolwentów pozasystemowych?) to przeciez rozchwytywani byliby jak swieze bułeczki. Mogliby sie nazywc jakos inaczej (spece od marketingu juz by tam coś wymyslili). A rynek w zasadzie w tym sektorze jest. Polowa szkolnictwa idzie z prywatnych pieniędzy studentów, czy to jeszcze malo? No i dlaczego ten efekt nie działa? A przejęcie "za darmo" (przez kogo?) tego co jest teraz; dla mnie to podejrzane. Nawet jesli jest to tylko przejęcie marki typu 'mgr inz." ! A za tym, aby państwo wreszcie przyjrzało się temu co wyprawia korporacja akademicka zostawiona samopas: o tak! za tym, to ja się opowiadam bez wahania...

Jan pisze...

No i jeszcze raz w obronie minimow kadrowych: to TYLKO 6 osób dr hab. dla studiów mgr. To bardzo mało. Przy słabej jakości doktorów (przeciez nie jest lepsza niz dr hab.?) rozmnażanie studiów nie ma sensu. A znalezienie 6 samodzielnych dla jakiegos naprawdę dynamicznego inwestora to trywialny problem. Przypomne też że do prowadzenia zajęć potrzeba ZNACZNIE więcej osób. Nawet na fizyce (jednak grupa na roku) kilkanaście, może nawet 20 osób, to minimum. Przy studiach z kilkoma grupami, to w 20 osób ciezko wydolic nawet ze sporymi nadliczbówkami... Gdzie tu "blokada" ? Owszem, niektóre molochy sa zakorkowane dziesiatkami nieruchawej kadry, ale to zupełnie inny problem. Zresztą tam to z kolei mozna próbować zwalniać bezproduktywnych prof. itp. Nie sa do NICZEGO koniecni. Dlaczego ich się trzyma? Odpowiedź podejrzewam jest prosta: bo oni trzymają władzę. I z tego końca trzeba złapać za nitkę, a nie rozluźniać kryteria. Raczej zaostrzyć kryteria.

Malgorzata pisze...

@Jan
W dalszym ciagu serdecznie polecam przeczytanie raportu OECD - powtarzanie ciagle tego samego w wielu miejscach w sieci naprawde nie wnosi nic konstruktywnego do dalszej dyskusji. W ogole odnosze wrazenie, ze zaklina Pan rzeczywistosc tzn. de facto postuluje Pan drastyczne ograniczenie studentow do 10% absolwentow szkol srednich jak za komuny...

To zdanie z raportu OECD (str. 47) polecam szczegolnie Pana uwadze:
Poland has not accepted the
possibility that the standards appropriate for selective university education cannot, and more importantly should not, be regarded as appropriate for the whole of a system of mass higher education with high enrolments and limited resources.

Jan pisze...

Ciężko sie czyta takie raporty, ale zapewne spróbuję. A co do ostatnio cytowanego zdania; w gruncie rzeczy mówię to samo.
"Selective university education" = uniwersytet, "mass higher education" = wyzsza szkoła zawodowa. Jak zwał, tak zwał. Mozemy się nawet umówić (czytaj: uchwalic ustawę), ze "selective" = doktorat, "mass higher" = magister. Trudno. Byle tego nie mieszać. A zaklinaja rzeczywistość w pewnym sensie wszyscy dyskutanci, każdy po swojemu. Realni władcy i tak zrobią co chcą, chyba że sie ich jakoś namówi- ale jak?

Jan pisze...

1. Raport. Zgadzam się z krytycznymi tezami o korporacyjnej, ociężałej strukturze nauki w Polsce. Zgoda, trzeba poprawiac, precyzować kryteria profesorskie. Bez sensu jest czekanie do emerytury na nagromadzenie "zasług".
2. "Mass higher education". Gdy sie nad tym zastanawiam, to widzę brak "college-ów" w Polsce (to jest ta masowa edukacja). Faktycznie, ożywcze byloby powiazanie szkół średnich z uczleniami. Czyli: gdyby dodac gimnanzjom rok i uczynic je normalnymi szkołami średnimi. Kończonymi maturą itp. A potem taki 17-latek szedłby do takiego koledżu, a może liceum, gdzie juz byłby mocny kontakt ze szkołą wyższą, juz uprofilowanie jakieś. I to może byłaby ta mass higher education? Po co wszystkich przetrzymywać do 24 roku życia? Chyba że ktoś bardzo chce i może.

Jan pisze...

@"Nieusuwalność profesury". To tylko zwyczaj, nie prawo. Przecież są oceny okresowe. Dwa negaty - i koniec. A wielu profesorom MOŻNA postawić oceny negatywne, bo dorobek zaden od x lat. Na małych uczelniach jakieś usprawiedliwienie jest: minima kadrowe i czasem tych kilku samodzielnych "trzeba trzymac". Ale na tych duzych uczelniach? To tylko kwestia WOLI. Konkursy tez bywaja DZIŚ prawdziwe (np. 2 miejsca i kilku mocnych kandydatów, słabi nawet nie podchodzą), ale ile jest takich wydziałów? To kwestia WOLI, a nie przepisów... W przepisach natomiast powinny być określone KONKRETNE nieprzekraczalne, równe, jawne, stabilne KRYTERIA, tak aby te gremia oceniające nie miały za dużo swobody (bo NA OGÓŁ źle ją wykorzystują, niestety).

Wiem jednak DOSKONALE, ze to się nie zdarza. Chodzi mi o to, ze instrumentarium niby jest, a NIC z tego nie wynika. Postuluję więc MOCNIEJSZE instrumentarium: aby w ustawie, rozporządzeniu itp. zapisac, ze "aby byc prof. trzeba co najmniej x publikacji z LF",
"aby dostać hab. z dziedziny takiej a takiej, trzeba tyle, a tyle publikacji tej czy innej rangi". Po prostu z tego co widać, NIE WIERZĘ, ze w naszych polskich realiach lokalne mechnimy tak znienacka zaczną dobrze funkcjonowac.

Malgorzata pisze...

Uwazam, ze przed dalszym kontynuowaniem dyskusji w tym watku, dobrze bylo by zapoznac sie z ostatnim raportem NIK nr 158/2007 Nadawanie stopni i tytułu naukowego.

Anonimowy pisze...

Lepszy model kariery:

1) studia magisterskie jednolite (nominalnie 4-6 letnie, zależnie od kierunku),
2a) 8-letnie zatrudnienie na stanowisku asystenta zakończone obroną doktoratu naukowego,
2b) 4-letnie studia doktoranckie zakończone obroną doktoratu zawodowego,
3) stały etat profesora uczelnianego.

Mój model zakłada:

a) skrócenie kariery naukowej o etap adiunkta, czyli biednego i niesamodzielnego doktora,

b) prawdziwe konkursy na etaty asystenta i profesora uczelnianego,

c) stanowisko asystenta: skromna pensja ok 1500 netto, niskie pensum 120-180h, prawo do długotrwałego płatnego pobytu poza uczelnią o łącznej długości rzędu 12 miesięcy,

d) stanowisko profesora uczelnianego - warunki kontraktów negocjowane indywidualnie, warunkiem przystąpienia do konkursu jest posiadanie doktoratu,

e) studia doktoranckie: kierowane przede wszystkim do ludzi pracujących poza uczelniami, niskie stypendium /tylko dla dziennych/, ok. 400h zajęć kursowych, b. małe pensum rzędu 60h, przynajmniej 1 semestr spędzony na innej uczelni.

Ponadto dopuszczam prowadzenie staży po-doktorskich dla ludzi zainteresowanych powiększeniem swoich szans na zatrudnienie na etacie profesorskim.

Jan pisze...

@marc

Propozycja jak propozycja, ale w OBECNYCH realich jest natychmiastowe wprowadenie może byc bardzo niebezpieczne.

Konkursy jakie są to każdy widzi. Zatem juz na tych dwóch etapach (nabór na asystentów i nabór na prof.) może nastąpić wykoszenie "niewygodnych" kandydatów.

Obecny system TAKŻE nie jest zbyt dobry, ale ma jedna zaletę w porównaniu z propozycją marca: MOŻNA zrobic doktorat czy habilitację NA ZEWNĄTRZ (w dobrym ośrodku), a nastepnie wrócić "z mocniejszymi kartami" do mniejsze uczelni. Czyli jest (malutki, ale jest) element oceny zewnętrznej. W systemie marca: nie widzę takiego elementu WCALE. Chów wsobny może się rozwijać do woli bez cienia przeszkód.

Moja teza: WZMOCNIĆ elementy oceny zewnętrznej (np. habilitacja TYLKO na zewnątrz, nawet gdy się pracuje w UW, UJ, czy IM PAN; np. po doktoracie ZAKAZ pracy w ośrodku macierzystym przez 2-3 lata), a nie likwidować ich resztki.

Anonimowy pisze...

Różnica między mną a Cieślińskim jest taka, że ja nie proponuję narzucania mojego modelu wszystkim a tylko mówię jaki widziałbym w uczelni, której byłbym właścicielem. Uwagi Cieślińskiego są więc nie na temat.

Jan pisze...

@marc
Obecnie od wlasciciela uczelni tez zalezy bardzo duzo i model marca wlasciwie moze byc chyba realizowany (z jednym wyjatkiem: nazwa "prof" jest zastrzezona, wiec wlasciciel moglby dowartosciowywac adiunktow pensjami, a nie tytulowaniem, ale zdaje sie ze marc jest przeciw tytulomanii wiec to nie problem). Oczywiscie uczelnia taka mialaby problem z uprawnieniami doktorskim ( oich uzyskaniu marc nic nie pisze) i tu jest "pies pogrzebany".
Jako model uczelni zawodowej - model marca nawet podoba mi sie.
Ale nauki w tym opisie - nie widze.

Zreszta pojedyncza uczelnia i tak musi dostosowac sie do otoczenia. Zatem kluczowe jest zrobienie "czegos" z panstwowymi uniwersytetami i politechnikami. Reszta jakos sie dopasuje i reguly dla nich nie sa tak istotne.